Gdzie On był, gdy...?
Gdzie On jest, kiedy dzieci są molestowane, krzywdzone, cierpią niewinni ludzie...
Gdzie jest wtedy Bóg?
Poszukujący, którzy nie wykluczają istnienia Boga, wpadają w zakłopotanie...Bo może to wszystko to kłamstwo, przecież kochający ojciec nie pozwoliłby na to, żeby jego dzieci dotknęło niezawinione cierpienie. Ateiści zaś pukają się w czoło- przecież religia to opium dla mas...
Nie ma nic poza tym, co zastajemy tu; Żyj najlepiej jak możesz żyć, bo później tylko nicość. Smutne, lecz prawdziwe.
Są jeszcze ci, którzy z całą pewnością twierdzą, że znają odpowiedź na to trudne pytanie. Zawsze gotowi do obrony nadziei, która ich wypełnia. Jedni patrzą w ich stronę z zazdrością, inni są sceptyczni.
Kilka lat temu to pytanie było dla mnie tak samo trudne. Dopóki nie poznałam Jego, i wówczas zrozumiałam, że odpowiedzi bywają czasem bardzo proste.
Wyobraź sobie, że przypadkowo pojawiasz się na środku wielkiej wody. Nic nie wiesz o miejscu, w którym się znajdujesz. Przecierasz oczy, budząc się na samym środku ogromnego oceanu...Dookoła tylko woda, i tak mija wiele dni. Przypadkowo znajdujesz mapę, z której wynika, że już niebawem zobaczysz ląd. Jednak przytłoczony bezkresem wód, nie wierzysz, że kiedykolwiek postawisz jeszcze stopę na suchej ziemi. Jednak wkrótce widzisz zarys ziemi, i dobijasz do lądu. Nie ma tam nic, oprócz dziwnej roślinności i zwierząt. Nie wiesz, czy cokolwiek z tego nadaje się do jedzenia. Wkrótce spotykasz tubylców. Nie znasz ani ich języka, ani obyczajów. Jesteś obcy. Jednak z upływem czasu, żyjąc wśród mieszkańców wyspy, zaczynasz poznawać poszczególne słowa; Wiesz już, kto jest kim; Wiesz, co się nadaje do jedzenia, a czego należy unikać. Z biegiem czasu zaczynasz poznawać też kulturę i historię mieszkańców wyspy. Po wielu latach orientujesz się już w bardziej złożynych strukturach i zasadach, jakie rządzą nowym światem, w którym zamieszkałeś.
Tak też jest w relacji z Bogiem- potrzeba czasu i chęci wejścia w relację z Nim, aby zrozumieć pewne prawa, które rządzą sferą duchową. Bez tego jest się tylko obcym, który patrzy na jakieś gesty, słowa i obrzędy, nie rozumiejąc nic. Obcym, który widzi wielką wodę i chaos, który nigdy się nie skończy.
Gdy jesteś w relacji z kimś, kogo kochasz, to wiesz, gdzie lubi bywać, a gdzie napewno się nie pojawi.
Myślę, że wiem, gdzie jest Bóg, gdy dzieci są molestowane i krzywdzone.
Wyraźnie mówi, może nawet krzyczy do dorosłych- do ludzi, w których rękach złożona jest pewna władza i odpowiedzialność. Że mamy stawać w obronie słabszych, opiekować się tymi, którzy sami nie są w stanie poprosić o pomoc.
Wielu mówi o nadstawianiu drugiego policzka...
Jednak wielu zapomina też o tym, że MAMY PRZECIWSTAWIAĆ SIĘ ZŁU. Z całej siły. Takie jest zadanie człowieka.
Tak więc odwracam pytanie: Gdzie jest człowiek, gdy dzieci są molestowane, krzywdzone, gdy cierpią niewinni? Człowiek, który jest świadomy, że jego decyzje, słowa, przekonania, mają wpływ na innych. Na dzieci, na słabszych. Gdzie jest człowiek, gdy Bóg do niego mówi: Teraz jest czas, abyś przeciwstawił się złu?!
Ostatnio tak często mówi się o krzywdzeniu dzieci...I słusznie. Choć niektórzy wolą uważać, że temat molestowania dzieci, nie tylko w kościele, nie istnieje. Czasem padają pytania o to, co sprawia, że jedna osoba funduje drugiej, zwykle słabszej, traumę na całe życie?
Decyzja o skrzywdzeniu kogoś to zawsze konkretna decyzja i odpowiedzialność poszczególnej osoby, ale...
Zauważyłam, że społeczeństwo przygotowało solidny grunt pod molestowanie i krzywdzenie dzieci, a także słabszych w ogóle. I w całej dyskusji na ten temat nie odnotowałam, aby ktoś patrzył z tej perspektywy.
Molestuje ten, kto jest na silniejszej pozycji. Nie słyszałam jeszcze, żeby siedmioletni ministrant molestował księdza, kilkuletni uczeń nauczyciela, a kasjerka z supermarketu- prezesa. Ponieważ takie zachowania wiążą się z poczuciem władzy. Nadużywam władzy, bo mogę. Nawet, gdy ktoś zauważy, przecież nic nie powie.
W naszym społeczeństwie dziecko jest niestety wciąż postrzegane, jako "własność" rodziców...Choć kwitną różne idee podkreślające podmiotowość dzieci, wciąż zadziwia mnie, jak wielu dorosłych popiera kary fizyczne. I niestety nie mam na myśli "tylko" klapsa.
Jeśli uznajemy, że można dziecko tak po prostu uderzyć, dlaczego dziwimy się, że ktoś inny posunął się jeszcze dalej????
Bardzo boli mnie to, że istnieją "autorytety", w tym księża, którzy publicznie popierają takie "metody". Kilka miesięcy temu byłam świadkiem takiej sytuacji...Nagłośniłam tę sprawę. Temat był jednak tak mało chwytliwy, że zainteresowało się nim zaledwie kilka osób. Niestety nikt nie chciał wziąć udziału w akcji, której zadaniem było pokazanie księdzu, że w ten sposób pluje w twarz ofiarom domowej przemocy. Nie rozumiem dlaczego.
Film braci Sekielskich wzbudził ogromne emocje. Zastanawiam się, ile odwagi musieli w sobie znaleźć ludzie, którzy przed kamerą opowiedzieli o tak traumatycznych przeżyciach...
Znam ludzi, którzy nie chcieli oglądać. Rozumiem to, nie ma obowiązku oglądania czegokolwiek. Jednak zasmuca mnie bardzo inna reakcja.
Rozumiem, że widząc dokument wzbudzający bardzo silne emocje, można płakać, krzyczeć, niektórym nawet chciało się wymiotować. Ale nie rozumiem, jak można stwierdzić, że ten film da się oglądać tylko kilka minut, bo jest "zbyt ciężki"- mówię tu o reakcji dorosłych osób. Zrozumiałabym, gdyby w filmie były drastyczne sceny, których sama nie jestem w stanie oglądać. Jednak tam, choć padają bardzo trudne słowa, nie ma drastycznych scen przemocy.
Jako osoba, która doskonale wie, co znaczy być molestowanym, podczas gdy wszyscy dookoła milczą, obejrzałam cały film. Nie popłakałam się, nie zwymiotowałam...I żyję.
Przykro mi, ale taki jest świat, nie żyjemy w kryształowej kuli. Obok nas żyją różni ludzie. Kolega z pracy, twoja koleżanka ze studiów, ta osoba, która od kilku dni przychodzi do twojego kościoła...ONI TEŻ MOGĄ MIEĆ TAKIE PRZEŻYCIA. Nigdy nie wiemy, co przeżywa drugi człowiek.
Nasuwa mi się więc takie pytanie: Gdy taki człowiek przyjdzie porozmawiać ze mną, zwierzy mi się z takich przeżyć...To też mam słuchać go "tylko dziesięć minut, bo to za trudne"? A później rozpłakać się albo zwymiotować?
Czy kiedy zakryjemy oczy jak małe dziecko, sprawimy, że problemy magicznie znikną?
Dojrzałość to branie się z życiem za bary. Czasem można coś zrobić, aby zapobiec drastycznej sytuacji, a czasem...Tylko (albo aż) wysłuchać, zapewnić, że drugi człowiek ma wartość i godność, niezależnie, jak bardzo upokorzyli go ci, którzy uzurpują sobie prawo do nadużycia władzy.
Tak więc wracam do naszego pytania- gdzie był człowiek, gdy Bóg nakazywał mu sprzeciwić się złu w danej chwili?
Jeden stwierdził, że to nie jego sprawa, i nie będzie się wychylał, bo jeszcze oberwie w łeb...
Drugi zastanowił się: "A co ja z tego będę miał? Komuś nie pomogę, sam nic nie otrzymam, a jeszcze sobie zaszkodzę..."
Kolejny powiedział: "Ja sam w życiu nic za darmo nie dostałem...Niech sobie każdy radzi sam".
Jeszcze inny zaprzeczał, udawał że problemu nie ma, zakrywał oczy, aby nie widzieć...
Był też taki, któremu zrobiło się przykro, ale stwierdził, że jest zbyt delikatny i wrażliwy, a tak właściwie to boi się "takich" osób: zranionych, z depresją...
Jego przyjaciel powiedział, że "doskonale rozumie" ofiary nadużyć, i zaczął udzielać im rad, choć tak naprawdę nic nie rozumie...
A Bóg?
Choć ma cierpliwość mówić o tym samym do ludzi tysiąc pięćset razy i więcej, jest bardzo smutny. Będzie szukał takich wariatów, którzy mają odwagę wyjść przed szereg i przeciwstawić się złu, nawet gdy to wiele kosztuje. Takich, co staną sami, przeciwko obrażającym ofiary przemocy i ich rodziny. I jest to kopanie się z koniem, walenie głową w mur, który rozbić jest bardzo trudno. Lecz jednak będą to robić, bo wiedzą, że jeśli chociaż jedna osoba zmieni swoje myślenie, to już dużo. Będzie szukał. Także wśród tych, którzy w Niego nie wierzą.
Dodaj komentarz