• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Doprawdy? blog

Piszę o tym, co zwykle przemyka gdzieś i nie zawsze chcemy o tym mówić. Oraz o tym, jak wielki ubaw ma postronny obserwator, gdy ludzie spinają się, aby za wszelką cenę pokazać, że są lepsi i fajniejsi niż są na prawdę:) Nie będzie żadnych górnolotnych tekstów ani ładnych obrazków, ponieważ ślimak wyraża więcej niż niejeden górnolotny tekst. :) *** Możemy pytać: dlaczego jest źle?.. a dlaczego nie zapytać ‘dlaczego jest dobrze’? Możemy rozpaczać nad skutkami...a dlaczego nie zapytać: W jaki sposób doszło do jakiegoś procesu? Jak rzeczy są zrobione i co leży u podstaw tego, że dzieje się tak a nie inaczej? Możemy powiedzieć: ‘ Jest tylu poranionych ludzi..’. Ja będę stawiać pytanie- z jakimi problemami przyjdą ludzie - czy potrafię ich słuchać?... “Wciąż za mało służymy, robimy za mało dla innych”...Ja zapytam: Co można zrobić, by człowiek obok mnie poczuł się sobą? Czy na prawdę chcemy, jako chrześcijanie i nie tylko, żyć

Kategorie postów

  • droga, prawda i Życie (3)
  • dzieci i rodzina (4)
  • podróż ku zdrowiu (3)
  • relacje międzyludzkie (4)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Bez kategorii
    • @Doprawdyblog

Kategoria

Podróż ku zdrowiu


Słowa, które podnoszą na duchu chorych

Wiesz o drugim człowieku tylko tyle, ile zechce on o sobie powiedzieć.

Jeśli jesteś wnikliwym obserwatorem, dużo wyczytasz 'między wierszami'. Jednak wielu ludzi nie zada sobie takiego trudu. Widząc kogoś, czyje zachowanie lub sposób bycia nie pasuje do szeroko pojętego "ogółu", łatwiej wyrazić płytką, szybką ocenę, niż zadać sobie trud zastanowienia się, co tak naprawdę leży pod zachowaniem określanym jako "inne". Przypięcie łatki "świra", "innego", "specyficznego", bezpiecznie oddziela nas od nieznanej rzeczywistości jego psychiki. Nieznanej i być może nieprzyjemnej, niekomfortowej. Bo jeszcze będzie trzeba się z czymś zmierzyć, coś przemyśleć, a wtedy....

W większości- poza niechlubnymi wyjątkami- współczujemy ludziom ciężko chorym. Specjalne organizacje wspomagają chorych na raka. Istnieją fundacje zbierające pieniądze na leczenie osób okaleczonych. To, w jakim stopniu potrafimy troszczyć się o chorych, słabszych i tych, którzy sami nie potrafią poprosić o pomoc, świadczy o naszym człowieczeństwie.

Są jednak ludzie, których cierpienie nie jest widoczne dla wszystkich. W takiej sytuacji nie zawsze można liczyć na empatię. Czasem nawet na to, że ktoś takiemu człowiekowi uwierzy. Zwłaszcza, gdy chory uśmiecha się i na pozór żyje "normalnie", i nie izoluje się. Chorzy zostają posądzani o lenistwo, brak pomysłu na życie, symulację. Czasem ludzie z najbliższego otoczenia, motywując to chęcią udzielenia wsparcia, zaczynają udzielać "złotych rad":

* Weź się w garść

* Nie przesadzaj

* Wyjdź do ludzi

* Zmien partnera

* Zajmij się wreszcie czymś, a nie siedzisz i narzekasz

* Inni mają gorzej, twoja choroba to żadna choroba

* Przestań myśleć tylko o sobie, zrób coś dla kogoś

* Zajdź w ciążę, to będziesz miała czym się zająć/ samo przejdzie

* Jak sobie kogoś znajdziesz to ci przejdzie.

Wszystkie z powyższych twierdzeń są bez sensu. Pomiędzy żadnym z nich a patologicznym, nieuzasadnionym bólem lub depresją, nie ma związku przyczynowo- skutkowego. Choroby dotykają zarówno ludzi bardzo towarzyskich, otwartych, jak i samotników. Ludzi żyjących w długotrwałych, szczęśliwych związkach, jak i singli. Traktowanie drugiego człowieka jak lek na chorobę (ciąża, partner) jest absurdalne i egoistyczne. "Złote rady" typu "weź się w garść, nie przesadzaj", są raniące. Umniejszają cierpienie chorego, który w oczach innych przestaje się czuć wiarygodny. Wzbudzają w chorym poczucie winy i niezrozumienia, złości na siebie samego.

Mimo, że świadomość społeczeństwa wzrasta, wciąż niewiele osób ma odwagę przyznać się do tego, że choruje na depresję. Zwłaszcza, gdy towarzyszą jej stany lękowe. Powodem jest nie tylko brak zrozumienia. Chorującym na depresję wciąż przypina się etykietę "wariata". Osoby, której nie można zaufać, niedojrzałej, "nienormalnej". Chory może mieć wysokie kompetencje zawodowe, jednak ze względu na depresję jego efektywność drastycznie spada, przez co staje się "gorszym" kandydatem do pracy. To samo dotyczy stanów związanych z przewlekłym, patologicznym bólem: migreny, wulwodyni oraz innych bólów o nieznanej etiologii. Czasem kobiety bardzo cierpią z powodu miesiączki, a lekarze nie potrafią wskazać przyczyny bólu.

W depresji, lub gdy człowiek przez długi czas nie potrafi znaleźć przyczyny dolegliwości, mogą pojawić się napady lęku. Trudno mi opisać, czym jest ten stan. Poczuciem, że rozpadam się wewnętrznie. Mam świadomość, że gonitwa myśli, które kłębią się w głowie i nie nadążam za nimi, to stek bzdur. Jednak ta piramida bzdur w momencie ataku staje się potwornie niebezpieczna; Chory może czuć, że nie jest w stanie nad tym zapanować. Przy tym pojawia się rozpacz, poczucie bezsilności, patologiczny, nieuzasadniony lęk, poczucie winy. Także dolegliwości fizyczne, takie jak sztywnienie i bóle mięśni, biegunka, duszności, przyspieszone bicie serca... Poczucie, że "chcę chodzić, a coś mi każe siedzieć; chcę siedzieć, a coś mi każe chodzić". Napad lęku może trwać bardzo krótko i ustąpić samoistnie. Może jednak trwać wiele godzin i być traumatycznym doświadczeniem, generującym... lęk przed lękiem.

Często otoczenie nie wie, jak wspierać chorego. Niezrozumienie i wzajemny żal może urosnąć do takiego stopnia, że spowoduje rozstanie lub rozpad rodziny.

Jak w takim razie wspierać chorego, by wzmacniać jego siłę i samemu nie "zwariować"?

1. Nie dyskutuj.

Gdy człowiek w rozpaczy wylewa z siebie potok żalu i beznadziei ("nic dobrego już mnie nie spotka, jestem bezwartościowa, nie ma sensu inwestować w siebie bo i tak nic nie osiągnę"), wdawanie się w dyskusję nie ma żadnego sensu. Rozpacz nie musi być logiczna, także lęk, w odróżnieniu od uzasadnionego strachu przed czymś, nie jet logiczny. Tak więc operowanie logicznymi argumentami w niczym nie pomoże. Gdy ktoś ze łzami krzyczy, że będzie tylko gorzej, WCALE NIE OCZEKUJE, ŻEBYŚ POWIEDZIAŁ/A MU, ŻE BĘDZIE LEPIEJ. Słowa w rodzaju "nie potrafię ci powiedzieć czy będzie lepiej czy gorzej, bo tego nie wiem", tylko potęgują złe emocje u chorego. ON/A NIE POTRZEBUJE DYSKUSJI, LOGIKI, ARGUMENTÓW. W TAKIM STANIE DO NICZEGO MĄDREGO JEJ/ JEGO NIE PRZEKONASZ. Wszystkim, czego on/ a potrzebuje w takiej chwili, jest...

TWOJA ZAANGAŻOWANA OBECNOŚĆ.

Zapewnienie, że JAKIEKOLWIEK PROBLEMY CIEBIE/ NAS SPOTKAJĄ, JESTEM TUTAJ DLA CIEBIE. JESTES DLA MNIE WAŻNY/A TAK SAMO CHORY/A, JAK I ZDROWY/A. Chociaż nie rozumiem twojego problemu, JESTEM TUTAJ BO CHCĘ BYĆ PRZY TOBIE GDY CIERPISZ. I NIC NIE MUSZĘ. TWOJA CHOROBA NIE ŚWIADCZY O TWOJEJ MNIEJSZEJ WARTOŚCI.

2. Odwrócenie uwagi od problemu.

Zaproponowanie zrobienia czegoś razem, jeśli chory jest w stanie coś robić i akurat nie zwija się z bólu; Pomyśl, w czym ta osoba potrafi Tobie pomóc. W jaki sposób może w takiej chwili wykorzystać swoje talenty? W jaki sposób możesz okazać jej/ jemu, że jego/ jej obecność jest ważna, niezależnie od samopoczucia?

3. Zapewnienie odpowiednich warunków przetrwania bólu.

Czasem chory potrzebuje tylko ciszy, lub zgaszenia światła, albo tego, by bez skrępowania położyć się na podłodze, gdy akurat jest u kogoś w domu. Nie zawsze warunki są idealne. Chodzi o to, by człowiekowi, który cierpi, nie podwajać poczucia wstydu i dyskomfortu.

4. Pamiętaj o swojej autonomii.

Jako osoba wspierająca też masz prawo do swojego czasu. Do przeżywania swoich problemów i szukania ludzi towarzyszących w przeżywaniu twoich trudnych emocji. Dbaj więc, na tyle ile możesz, o własne zdrowie psychiczne i fizyczne. Relacja z chorym będzie dawała ci radość, gdy współpraca bedzie po obu stronach. To chory jest osobą, której w pierwszej kolejności powinno zależać na wyzdrwieniu. Egoizm i skupienie na sobie nie wyleczyły jeszcze dotąd żadnej choroby. Jeśli po stronie chorego będzie tylko rezygnacja, lub agresja wymierzona w najbliższych, nie wytrzymasz presji.

5. Jesli mimo wszystko nie uda się...

...i podejmiesz decyzję o rozstaniu, bo sytuacja cię przerasta...

Powiedz choremu: TO NIE TWOJA WINA. NIE JESTEM GOTOWY/A, NIE MAM TYLE DOJRZAŁOŚCI, BY UNIEŚĆ TWÓJ PROBLEM. Jeśli to nie zostanie wyjaśnione, bliska ci osoba, która i tak już cierpi z powodu choroby, będzie cierpiała podwójnie. Może się poczuć nie wart/ a miłości, gorszy/a z powodu swoich dolegliwości, co poskutkuje głębokim poczuciem odrzucenia.

To, co napisałam, nie jest żadną "prawdą objawioną". Te przemyślenia powstały z doświadczenia rozmów z chorymi oraz własnej historii. Moje słowa są pewną propozycją, którą warto przemyśleć. Możesz się z nimi nie zgadzać, jednak zachęcam cię do podzielenia się własnym sposobem na zwycięstwo w tak trudnej sytuacji.

 

 

 

02 maja 2019   Komentarze (1)
podróż ku zdrowiu  

Jak nie zwariować jeszcze bardziej- czyli...

Nie jestem przeciwniczką psychoterapii. Uważam że wielu ludziom uratowała życie. Jestem zwolenniczką działania tam, gdzie ono przynosi jakąś skuteczność. Zmierzoną w konkretnych efektach. Ten post nie powstał w oparciu o żadne badania. Powstał w oparciu o doświadczenia pacjentek. Ich subiektywne doświadczenie tego, w jaki sposób ci, którzy powinni być wsparciem, naruszają ich granice i godność. Dlaczego nie korzystałam z badań? Tego nikt nie bada. To nikogo nie obchodzi. Nasz problem to temat zamieciony pod dywan. Bo po co się zajmować jakimś kobiecym bólem? Poród boli, miesiączka boli... Życie kobiety boli. I społeczeństwo "jakoś" z tym żyje.

Wyobraź sobie, że tracisz kontrolę nad własnym ciałem. Odczuwasz przewlekły ból, którego przyczyny żaden lekarz nie potrafi wytłumaczyć. Lekarze nie potrafią wskazać żadnej przyczyny bólu. Zlecają mnóstwo badań, ale wyniki niczego nie wyjaśniają. Zaczyna się odsyłanie od jednego specjalisty do drugiego. Ale wszyscy są tak samo bezradni. Jest szansa, że kogoś nagle 'olśni' i rozpozna przyczyny dolegliwości. Może..

 Zaczynają pojawiać się napad lęku, depresja. Jak nie odczuwać lęku, gdy twoje ciało robi co chce... Albo nie robi nic, kiedy starasz się nad nim zapanować?

Jeśli otoczenie jest wspierające, łatwiej mierzyć się z problemami. W takiej sytuacji jednak wiele osób czuje, że nikt im nie wierzy. Bo jak uwierzyć w to, że boli, choć nie ma przyczyny? Ostatecznie lekarz, rozkładając ręce z bezradności, zaleca psychoterapię.

Taka jest historia bardzo wielu pacjentek chorych na wulwodynię. Nie jest dziś moim celem opisywanie tej choroby. Więcej o tej chorobie można dowiedzieć się tutaj: https://www.wulwodyniazapytajlekarza.pl/ 

Osób, które nie uzyskując odpowiedniej pomocy, często poddają się w walce. I z etykietą 'wariatki', 'tej, która wymyśla sobie problemy', i wpadają w rozpacz.

Poczucie wartości kobiety, która z powodu przewlekłego bólu okolic krocza i dolegliwości towarzyszących, nie może współżyć seksualnie ani zajść w ciążę, spada bardzo nisko. Nawet, jeśli w innych obszarach funkcjonujemy bardzo dobrze, ta choroba rani do głębi nie tylko kobiece ciało, ale i duszę. Brak zrozumienia ze strony otoczenia utrudnia sytuację jeszcze bardziej. Tak samo jak brak zrozumienia ze strony specjalistów. Szczególnie psychoterapeutów, do których ostatecznie jesteśmy kierowane. Bo rozmowy na ten temat są bardzo trudne.

Po wielu moich nieudanych psychoterapiach, oraz tych, które przeszli znajomi, znalazłam książkę Tomasza Witkowskiego Psychoterapia bez makijażu.  Pomogła mi zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. I że nie jestem wariatką, histeryczką starającą się zamaskować jakiś problem przy przy pomocy stwarzania innego problemu. Wśród lekarzy, a także psychoterapeutów, istnieje tendencja do stwierdzania, że źródło problemu leży w psychice, jeśli nie można wskazać przyczyny czysto cielesnej. Trudno nie zgodzić się z tym, że czasem pacjenci doświadczają takich dolegliwości. Jednak w przypadku wulwodyni jest to 'chwytanie się brzytwy', w dodatku nieskuteczne.

Czy na prawdę istnieje jakieś powiązanie pomiędzy tym, że 'coś sobie uświadomię', i w konsekwencji tego przestanę odczuwać fizyczny ból? Proszę o dowody... Jeśli specjalista nie potrafi wskazać organicznej przyczyny, skąd pewność, że dolegliwości pacjenta NA PEWNO mają źródło w psychice?

Nie zamierzam wchodzić w zawiłe dyskusje. Chciałabym uzyskać jasną informację, skąd w tym środowisku niechęć do zapoznania się i zmierzenia z naszym problemem. Konsekwentne zaprzeczanie, że nasz problem nie istnieje i że wymyśliłyśmy sobie ten ból. Podczas, gdy tę chorobę można leczyć fizjoterapią, czasem pomaga też farmakoterapia i w niektórych przypadkach interwencje chirurgiczne.

Czego doświadczamy w psychoterapii:

*Protekcjonalnego traktowania. Jak dziecko, które nic nie wie, nie zna 'prawdziwego' życia, nie umie rozpoznać swoich emocji. Niezrozumienia problemu. Choroba może zacząć się nagle i nie muszą jej towarzyszyć żadne wcześniejsze przykre przeżycia. Zdarza się, że oprócz przetrwałego bólu, pacjentki nie doświadczają lub w przeszłości nie doświadczały szczególnie trudnych zdarzeń. Są szczęśliwe w swoich rodzinach i związkach. Spełniają się na polu zawodowym i towarzyskim, dopóki uciążliwy ból nie zaczyna w tym przeszkadzać. Mogą mieć dobry kontakt z własnymi emocjami.  Gdy bardzo boli, a człowiek nie wie dlaczego, przerażenie jest normalną reakcją. Z tym się wiąże wmawianie pacjentkom "traum", konfliktów, zranień, które nie istnieją i nie istniały. Także sugerowanie pacjentkom, że nie kochają swoich mężów/ partnerów. Sugestie dotyczące rozwodu/ rozejścia się padają też w stronę mężów i partnerów.

* Wmawiania pacjentkom wcześniejszego wykorzystywania seksualnego.  Dolegliwości są postrzegane jako skutek. Sposób, w jaki "ujawnia się" trauma po wymuszonych zachowaniach seksualnych. Choć nie istnieje dowód na to, że nawet jeśli pacjentka naprawdę była wykorzystywana seksualnie, to terapia wyeliminuje fizyczny ból.

* Traktowania bez szacunku.  To dotyczy lekarzy wszystkich specjalności, do których trafiamy. Skupiania się na dyskomforcie partnera pacjentki, a nie na niej samej. W odczuciu pacjentek ich dolegliwości są "nie wystarczająco ważne", aby się nimi zająć. Insynuacje, że ten ból jest wymyślony, on nie istnieje. Istnieje tylko w głowie. Nie informowania pacjentki, że terapeuta/ lekarz będzie konsultował się w jej sprawie z innymi specjalistami (postawienie pacjentki przed faktem, ze coś takiego miało miejsce).

* Zawłaszczania, uzależniania od terapii. Utwierdzania w przekonaniu, że psychoterapia wyleczy pacjentkę z dolegliwości, choć nie wyleczy. Zdesperowany człowiek zrobi wszystko i kupi wszystko, jeśli będzie odpowiednio przekonywany o skuteczności metody. Zwłaszcza, gdy nie posiada specjalistycznej wiedzy. W następstwie tego pojawia się frustracja, poczucie jeszcze większej niemocy.

* "Zamykania ust " pacjentkom, które już wiedzą, że wulwodynia jednak istnieje. I nie jest wymysłem rozhisteryzowanych bab. Bab, które nie mają w życiu co robić w życiu tylko biegają od lekarza do lekarza. Podcinanie skrzydeł pacjentkom, które w jakiś sposób zostały już wyedukowane. Uporczywego powracania do problemów, które dla chorej nie są w tej chwili tak istotne jak walka z przewlekłą chorobą, co rodzi irytację i poczucie bycia zlekceważoną.

W czym może pomóc psychoterapia pacjentkom z wulwodynią?

Wzmocnić poczucie wartości. Pomóc uporać się z depresją i napadami lęku. Pokochać swoją kobiecość taką, jaka jest. Nawet jeśli jest trudna. Wzmocnić pacjentkę w treningu asertywności. Może pomóc mężowi lub partnerowi kobiety w odnalezieniu się w trudnej sytuacji. Wspomagać w walce o zdrowie i godność. W leczeniu, które jest długie, żmudne i trudne, ale NAPRAWDĘ przynosi efekty.

Jeśli zainteresował Cię ten tekst, skomentuj. Przeczytaj także "Wyjątkowo pochmurny miesiąc miodowy". Możesz zadać mi pytanie związane z tematem. Podziel się z koleżankami. Odwiedź naszą stronę. Może ta wiedza przyda Ci się w przyszłości. Kampania obejmuje edukację społeczeństwa oraz szkolenia dla lekarzy, fizjoterapeutów i psychologów lub psychoterapeutów.

02 maja 2019   Dodaj komentarz
podróż ku zdrowiu  

Wyjątkowo pochmurny miesiąc miodowy

Monika siedziała w kawiarni z Anią, 20-letnią znajomą, popijając koktajl owocowy. W pewnym momencie zadzwonił telefon.

To była Jola, jej przyjaciółka. Prosiła o coś, czego Monika w tej chwili nie była w stanie zrobić. Jednak jej mąż potrafił to zrobić i mógł w tej chwili poświęcić na to czas. Monika przeprosiła Jolę i powiedziała, by zadzwoniła do Janka, jej męża. Jest teraz w domu i jeśli znajdzie czas, pomoże jej. A najlepiej, żeby przyjechała teraz do Janka. Monika wróci za kilka godzin, może jeszcze zdążą pogadać.

- Monika, czy ja dobrze słyszę? odpowiedziała Ania. Sugerujesz koleżance, żeby przyjechała do twojego męża, gdy cię nie ma w domu? I nie boisz się?

Dlaczego spędzała czas z Anią, choć dzieliło je kilkanaście lat różnicy i przepaść doświadczenia?  Obie tymczasowo znalazły tymczasowe zatrudnienie w kiepskiej firmie. To taki etap, gdy nie jesteśmy jeszcze tam, gdzie chcemy być, ale już nie tam, gdzie nie chcieliśmy być. Być może Monika widziała w koleżance tę dawną siebie, kilkanaście lat temu? Inteligentną, wygadaną, lecz naiwną dwudziestolatkę w depresji, która poszukiwała pocieszenia w dużo starszych facetach.

- Nie, nie boję się. 

Aniu, wtedy niewiele powiedziałam ci. To co powiedziałabym, nie trafiłoby na grunt w twojej głowie i sercu, w którym mogłoby wykiełkować korzeń pragnienia, aby żyć inaczej. Ale teraz prowadzę w myślach ten dialog z tobą.

Więc posłuchaj:

Był sierpień 2011. Byliśmy w czasie przedślubnych przygotowań.

Byliśmy dwójką ludzi w wieku 25 +, których w życiu spotkało wiele złego, jednak nasza miłość była dla nas zawsze oparciem. Kilka dni przed ślubem mieliśmy wybrać czytania z Ewangelii na ślubną mszę. Do wyboru mieliśmy znany fragment z Listu do Koryntian o miłości, oraz inne. Nie wiem dlaczego, ale naszą uwagę bardzo mocno przykuł właśnie ten fragment:

"«Wstań, siostro, módlmy się i błagajmy Pana naszego, aby okazał nam miłosierdzie i ocalił nas». Wstała i ona i zaczęli się modlić i błagać, aby dostąpić ocalenia. I zaczęli tak mówić: «Bądź uwielbiony, Boże ojców naszych, i niech będzie uwielbione imię Twoje na wieki przez wszystkie pokolenia! Niech Cię uwielbiają niebiosa i wszystkie Twoje stworzenia po wszystkie wieki. Tyś stworzył Adama, i stworzyłeś dla niego pomocną ostoję - Ewę, jego żonę, i z obojga powstał rodzaj ludzki. I Ty rzekłeś: Nie jest dobrze być człowiekowi samemu, uczyńmy mu pomocnicę podobną do niego. A teraz nie dla rozpusty biorę tę siostrę moją za żonę, ale dla związku prawego. Okaż mnie i jej miłosierdzie i pozwól razem dożyć starości!» I powiedzieli kolejno: «Amen, amen!» (Tb 8, 4-8).

Aniu, nie potrafię tego wytłumaczyć. Z jakiegoś powodu czułam, że te słowa są dla nas. Podczas wesela podszedł do nas kolega i zapytał, dlaczego wybraliśmy taki fragment. "Mocne, aż mi ciary po plecach przeszły"- tak powiedział. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak bardzo błaganie o ocalenie będzie naszym udziałem- nie tylko w czasie miodowego miesiąca, ale przez wiele kolejnych lat.

To zaczęło się już wcześniej, na wiosnę. Byłam we w miarę dobrym, jak mi się wydawało, stanie zdrowia. Czasem pojawiały się dziwne dolegliwości, kilka razy zabrało mnie pogotowie. Dostawałam doraźnie zastrzyki, z zaleceniem, aby zadbać o siebie. Nic specjalnego.  Około miesiąc przed ślubem stałam się obojętna na wszystko. Nawet jedzenie smakowało jak kartka papieru. Z wrażliwej Moniki którą byłam wcześniej, sama stałam się taką "kartką papieru". I to taką, która najchętniej przespałaby cały dzień. Sama, żeby tylko nikt jej nie dotykał. Nawet Janek zauważył że coś jest nie tak, ale oboje nie znajdywaliśmy odpowiedzi, dlaczego.

Najbardziej przykre było to co się wydarzyło w pierwszym tygodniu po ślubie.

Potworny fizyczny ból bez powodu. Brak kontroli nad własnym ciałem. Brak odpowiedzi, skąd to się wzięło i dlaczego tak jest. Dolegliwości, które uniemożliwiają normalne życie, współżycie i przekazanie życia. Zrzuciliśmy to na karb przemęczenia pracą, której oboje nie lubiliśmy, oraz przedślubnych przygotowań. Jednak dolegliwości z czasem tylko się nasilały. Nadzieję przynosiła wizja odbycia psychoterapii, bo lekarze nie potrafili znaleźć żadnej konkretnej przyczyny.

Jak wytłumaczyć ból, który nie ma uzasadnienia? Jeśli ktoś złamał rękę, to wie dlaczego boli. Jeśli kogoś boli ząb to można to jakoś wytłumaczyć. Czy ja zwariowałam???

"To wszystko jest w pani głowie. Ta choroba nie istnieje. To się tylko pani tak wydaje, bo pani sobie ten ból wymyśliła. To taka "zasłona", za którą kryje się brak miłości i pożądania do męża. Jest pani inteligentną, wykształconą osobą, po co tak się męczyć? proszę pomyśleć o rozstaniu.

 Tak odpowiadali nam lekarze- nie w Wygwizdowie Dolnym 100 lat temu, tylko w XXI wieku, w dużym mieście. 

Poza tym dookoła wszyscy byli szczęśliwi, radośni.Wspominali jeszcze nasz cudowny ślub. Gratulowali nam jako młodej parze i pytali o naszą przyszłość. A my z dnia na dzień, w naszym pochmurnym miodowym miesiącu, coraz bardziej pogrążaliśmy się w rozpaczy. Spędzaliśmy dużo czasu razem, jednak cała ta sytuacja ujawniła wiele ran w naszym związku.

Nie pojechaliśmy też w żadną podróż.

Nie tak miał wyglądać nasz miodowy miesiąc, ani nasze dalsze życie.

"Zostaw tę kobietę, tak się nie da żyć"- mówili Jankowi różni Wujkowie Dobra Rada. "Przestań się oszukiwać, odpuść sobie"- mówili mi Ci, Którzy Wszystko Wiedzą Najlepiej.

Rozwód? Tak, to słowo padło wielokrotnie. Ale bezwarunkowa miłość mojego męża wybiła mi z głowy myślenie o rozwodzie.

Bezwarunkowa miłość mojego męża oraz Boga. Choć oboje tak bardzo oddaliliśmy się od Boga, dramatycznie szukaliśmy Jego ratunku. Natrafiliśmy na Sychar, ale nie chciałam iść na spotkanie. Nie chciałam mówić o tym co nas spotkało. Poza tym bałam się. Jak mam powiedzieć że mam taki głupi problem? Tu są ludzie po rozwodach, dramaty życiowe. A my? Z tą "wymyśloną chorobą"?

Poza tym, rozumiesz.." Jaka ona jest chora? Ma dwie ręce, dwie nogi, coś sobie wymyśla.. Ludzie to mają raka, operacje, oni to dopiero cierpią...a ona?"...

Postanowiliśmy być razem bez względu na wszystko. Bez względu na biedę, chorobę,na to, że nie wiemy co nam przyniesie jutro. Dopóki śmierć nas nie rozłączy. 

Pod koniec 2012 roku pojawił się lęk nie do zniesienia. Lęk spowodowany brakiem kontroli nad własnym ciałem i brakiem nadziei. Nadziei, że cokolwiek się zmieni, że kiedyś z radością będziemy chodzić do pracy, że będziemy żyć "normalnie". Dostałam inne leki i... Przypadkowo zupełnie zniosły mój "wymyślony" ból na 1,5 roku. Później dolegliwości znów powróciły.

Przez półtora roku byliśmy "normalnym" małżeństwem, starającym się odrobić nasz pochmurny miesiąc miodowy. Przez ten czas budowaliśmy na nowo nasze małżeńskie przymierze, wyjeżdżaliśmy, podejmowaliśmy nowe wyzwania.

I szczerze mówiąc, chciałam wtedy pokazać "fucka" wszystkim Wujkom Dobra Rada. Ludzie, zastanówcie się tysiąc razy, zanim postanowicie nakłaniać do rozwodu  parę, która chce walczyć o swój związek. Bo nie wiecie, co przyniesie kolejny dzień. Tym bardziej, jeśli to są ludzie świeżo poślubieni.

"Wyprowadza mnie na miejsce przestronne; 
ocala, bo mnie miłuje." (Ps 18;20)

Kilka lat później w naszym życiu nastąpiła ogromna zmiana. Pod wpływem pewnych wydarzeń ponownie bardzo zbliżyliśmy się do Boga. Zaczęliśmy prostować swoje drogi. Otrzymaliśmy od Pana obietnicę, że "pomoc przyjdzie". Po tak ogromnej ilości prób powrotu do zdrowia, pieniędzy wydanych na lekarzy, i wydawałoby się, bezskutecznych modlitw.. Nie chciało mi się już w to wierzyć. Pewnego dnia, "przypadkiem" ktoś podesłał mi link do forum internetowego, gdzie ludzie pisali o podobnych dolegliwościach.

A potem... Już szybko poszło.

Specjaliści z prawdziwego zdarzenia. Dużo nowej wiedzy. Żadnych głupich komentarzy. A za tym wszystkim poszła nowa motywacja, by o siebie zawalczyć.

Podsumowując tę historię chcę powiedzieć Ci, że ludzie są bardzo dziwni. Obserwuję pary będące już w małżeństwie, oraz takie które jeszcze w nim nie są, ale podjęli już o tym decyzję.

Ktoś w pełni władz umysłowych decyduje, że ta druga osoba będzie najważniejsza w jego życiu. Jednak to nie przeszkadza temu człowiekowi w wyszukiwaniu sobie kochanków i pocieszycieli.

Nie, wcale nie chodzi mi o zdradę (seksualną) z drugą osobą. Mam na myśli zdradę z karierą, pracą, własnymi ambicjami, opinią rodziny i znajomych. Czasami nawet z Kościołem. Nie rozumiem poddawania się, gdy tylko nastąpią pierwsze poważne problemy. Oraz niechęci do korzystania z profesjonalnej pomocy, podyktowanej wyłącznie własną pychą. Nie rozumiem też niezaradności, niechęci do podejmowania wyzwań i przekonania, że "w końcu jakoś wszystko się samo ułoży". Nie, nie ułoży się.

My nie mieliśmy miodowego miesiąca "jak z bajki". Jednak nauczyliśmy się, że to jakie będzie nasze życie, zależy tylko od nas. Że nasze małżeństwo zależy od tego, w jaki sposób zachowamy się w trudnych sytuacjach.

Dla jednych miesiąc miodowy to podróż na egzotyczną wyspę. Dla innych kilka wspólnych dni, może godzin (tak na prawdę nie wiadomo...) w hospicjum. Tak, takie małżeństwa i takie miodowe miesiące też są.

Nie mam dla Ciebie Aniu dziś żadnego "morału".

Przypominają mi się słowa bohatera książki "Na plaży Chesil"*, który zostawił swoją ukochaną żonę po nieudanej nocy poślubnej. Po rozwodzie był jeszcze żonaty, jeździł w różne strony świata, sypiał z wieloma kobietami...Prowadził z pozoru barwne życie do starości.

Jednak nie dawało mu spokoju pytanie- co by było> Ile miałby wspaniałych synów, córek, ile wspólnych twórczych podróży, koncertów, mogłoby się odbyć, gdyby...

        okazał trochę cierpliwości.

*  Ian McEwan, "Na plaży Chesil"

 IMIONA BOHATERÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE

02 maja 2019   Dodaj komentarz
podróż ku zdrowiu  
Doprawdyblog | Blogi