Wyjątkowo pochmurny miesiąc miodowy
Monika siedziała w kawiarni z Anią, 20-letnią znajomą, popijając koktajl owocowy. W pewnym momencie zadzwonił telefon.
To była Jola, jej przyjaciółka. Prosiła o coś, czego Monika w tej chwili nie była w stanie zrobić. Jednak jej mąż potrafił to zrobić i mógł w tej chwili poświęcić na to czas. Monika przeprosiła Jolę i powiedziała, by zadzwoniła do Janka, jej męża. Jest teraz w domu i jeśli znajdzie czas, pomoże jej. A najlepiej, żeby przyjechała teraz do Janka. Monika wróci za kilka godzin, może jeszcze zdążą pogadać.
- Monika, czy ja dobrze słyszę? odpowiedziała Ania. Sugerujesz koleżance, żeby przyjechała do twojego męża, gdy cię nie ma w domu? I nie boisz się?
Dlaczego spędzała czas z Anią, choć dzieliło je kilkanaście lat różnicy i przepaść doświadczenia? Obie tymczasowo znalazły tymczasowe zatrudnienie w kiepskiej firmie. To taki etap, gdy nie jesteśmy jeszcze tam, gdzie chcemy być, ale już nie tam, gdzie nie chcieliśmy być. Być może Monika widziała w koleżance tę dawną siebie, kilkanaście lat temu? Inteligentną, wygadaną, lecz naiwną dwudziestolatkę w depresji, która poszukiwała pocieszenia w dużo starszych facetach.
- Nie, nie boję się.
Aniu, wtedy niewiele powiedziałam ci. To co powiedziałabym, nie trafiłoby na grunt w twojej głowie i sercu, w którym mogłoby wykiełkować korzeń pragnienia, aby żyć inaczej. Ale teraz prowadzę w myślach ten dialog z tobą.
Więc posłuchaj:
Był sierpień 2011. Byliśmy w czasie przedślubnych przygotowań.
Byliśmy dwójką ludzi w wieku 25 +, których w życiu spotkało wiele złego, jednak nasza miłość była dla nas zawsze oparciem. Kilka dni przed ślubem mieliśmy wybrać czytania z Ewangelii na ślubną mszę. Do wyboru mieliśmy znany fragment z Listu do Koryntian o miłości, oraz inne. Nie wiem dlaczego, ale naszą uwagę bardzo mocno przykuł właśnie ten fragment:
"«Wstań, siostro, módlmy się i błagajmy Pana naszego, aby okazał nam miłosierdzie i ocalił nas». Wstała i ona i zaczęli się modlić i błagać, aby dostąpić ocalenia. I zaczęli tak mówić: «Bądź uwielbiony, Boże ojców naszych, i niech będzie uwielbione imię Twoje na wieki przez wszystkie pokolenia! Niech Cię uwielbiają niebiosa i wszystkie Twoje stworzenia po wszystkie wieki. Tyś stworzył Adama, i stworzyłeś dla niego pomocną ostoję - Ewę, jego żonę, i z obojga powstał rodzaj ludzki. I Ty rzekłeś: Nie jest dobrze być człowiekowi samemu, uczyńmy mu pomocnicę podobną do niego. A teraz nie dla rozpusty biorę tę siostrę moją za żonę, ale dla związku prawego. Okaż mnie i jej miłosierdzie i pozwól razem dożyć starości!» I powiedzieli kolejno: «Amen, amen!» (Tb 8, 4-8).
Aniu, nie potrafię tego wytłumaczyć. Z jakiegoś powodu czułam, że te słowa są dla nas. Podczas wesela podszedł do nas kolega i zapytał, dlaczego wybraliśmy taki fragment. "Mocne, aż mi ciary po plecach przeszły"- tak powiedział. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, jak bardzo błaganie o ocalenie będzie naszym udziałem- nie tylko w czasie miodowego miesiąca, ale przez wiele kolejnych lat.
To zaczęło się już wcześniej, na wiosnę. Byłam we w miarę dobrym, jak mi się wydawało, stanie zdrowia. Czasem pojawiały się dziwne dolegliwości, kilka razy zabrało mnie pogotowie. Dostawałam doraźnie zastrzyki, z zaleceniem, aby zadbać o siebie. Nic specjalnego. Około miesiąc przed ślubem stałam się obojętna na wszystko. Nawet jedzenie smakowało jak kartka papieru. Z wrażliwej Moniki którą byłam wcześniej, sama stałam się taką "kartką papieru". I to taką, która najchętniej przespałaby cały dzień. Sama, żeby tylko nikt jej nie dotykał. Nawet Janek zauważył że coś jest nie tak, ale oboje nie znajdywaliśmy odpowiedzi, dlaczego.
Najbardziej przykre było to co się wydarzyło w pierwszym tygodniu po ślubie.
Potworny fizyczny ból bez powodu. Brak kontroli nad własnym ciałem. Brak odpowiedzi, skąd to się wzięło i dlaczego tak jest. Dolegliwości, które uniemożliwiają normalne życie, współżycie i przekazanie życia. Zrzuciliśmy to na karb przemęczenia pracą, której oboje nie lubiliśmy, oraz przedślubnych przygotowań. Jednak dolegliwości z czasem tylko się nasilały. Nadzieję przynosiła wizja odbycia psychoterapii, bo lekarze nie potrafili znaleźć żadnej konkretnej przyczyny.
Jak wytłumaczyć ból, który nie ma uzasadnienia? Jeśli ktoś złamał rękę, to wie dlaczego boli. Jeśli kogoś boli ząb to można to jakoś wytłumaczyć. Czy ja zwariowałam???
"To wszystko jest w pani głowie. Ta choroba nie istnieje. To się tylko pani tak wydaje, bo pani sobie ten ból wymyśliła. To taka "zasłona", za którą kryje się brak miłości i pożądania do męża. Jest pani inteligentną, wykształconą osobą, po co tak się męczyć? proszę pomyśleć o rozstaniu.
Tak odpowiadali nam lekarze- nie w Wygwizdowie Dolnym 100 lat temu, tylko w XXI wieku, w dużym mieście.
Poza tym dookoła wszyscy byli szczęśliwi, radośni.Wspominali jeszcze nasz cudowny ślub. Gratulowali nam jako młodej parze i pytali o naszą przyszłość. A my z dnia na dzień, w naszym pochmurnym miodowym miesiącu, coraz bardziej pogrążaliśmy się w rozpaczy. Spędzaliśmy dużo czasu razem, jednak cała ta sytuacja ujawniła wiele ran w naszym związku.
Nie pojechaliśmy też w żadną podróż.
Nie tak miał wyglądać nasz miodowy miesiąc, ani nasze dalsze życie.
"Zostaw tę kobietę, tak się nie da żyć"- mówili Jankowi różni Wujkowie Dobra Rada. "Przestań się oszukiwać, odpuść sobie"- mówili mi Ci, Którzy Wszystko Wiedzą Najlepiej.
Rozwód? Tak, to słowo padło wielokrotnie. Ale bezwarunkowa miłość mojego męża wybiła mi z głowy myślenie o rozwodzie.
Bezwarunkowa miłość mojego męża oraz Boga. Choć oboje tak bardzo oddaliliśmy się od Boga, dramatycznie szukaliśmy Jego ratunku. Natrafiliśmy na Sychar, ale nie chciałam iść na spotkanie. Nie chciałam mówić o tym co nas spotkało. Poza tym bałam się. Jak mam powiedzieć że mam taki głupi problem? Tu są ludzie po rozwodach, dramaty życiowe. A my? Z tą "wymyśloną chorobą"?
Poza tym, rozumiesz.." Jaka ona jest chora? Ma dwie ręce, dwie nogi, coś sobie wymyśla.. Ludzie to mają raka, operacje, oni to dopiero cierpią...a ona?"...
Postanowiliśmy być razem bez względu na wszystko. Bez względu na biedę, chorobę,na to, że nie wiemy co nam przyniesie jutro. Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Pod koniec 2012 roku pojawił się lęk nie do zniesienia. Lęk spowodowany brakiem kontroli nad własnym ciałem i brakiem nadziei. Nadziei, że cokolwiek się zmieni, że kiedyś z radością będziemy chodzić do pracy, że będziemy żyć "normalnie". Dostałam inne leki i... Przypadkowo zupełnie zniosły mój "wymyślony" ból na 1,5 roku. Później dolegliwości znów powróciły.
Przez półtora roku byliśmy "normalnym" małżeństwem, starającym się odrobić nasz pochmurny miesiąc miodowy. Przez ten czas budowaliśmy na nowo nasze małżeńskie przymierze, wyjeżdżaliśmy, podejmowaliśmy nowe wyzwania.
I szczerze mówiąc, chciałam wtedy pokazać "fucka" wszystkim Wujkom Dobra Rada. Ludzie, zastanówcie się tysiąc razy, zanim postanowicie nakłaniać do rozwodu parę, która chce walczyć o swój związek. Bo nie wiecie, co przyniesie kolejny dzień. Tym bardziej, jeśli to są ludzie świeżo poślubieni.
"Wyprowadza mnie na miejsce przestronne;
ocala, bo mnie miłuje." (Ps 18;20)
Kilka lat później w naszym życiu nastąpiła ogromna zmiana. Pod wpływem pewnych wydarzeń ponownie bardzo zbliżyliśmy się do Boga. Zaczęliśmy prostować swoje drogi. Otrzymaliśmy od Pana obietnicę, że "pomoc przyjdzie". Po tak ogromnej ilości prób powrotu do zdrowia, pieniędzy wydanych na lekarzy, i wydawałoby się, bezskutecznych modlitw.. Nie chciało mi się już w to wierzyć. Pewnego dnia, "przypadkiem" ktoś podesłał mi link do forum internetowego, gdzie ludzie pisali o podobnych dolegliwościach.
A potem... Już szybko poszło.
Specjaliści z prawdziwego zdarzenia. Dużo nowej wiedzy. Żadnych głupich komentarzy. A za tym wszystkim poszła nowa motywacja, by o siebie zawalczyć.
Podsumowując tę historię chcę powiedzieć Ci, że ludzie są bardzo dziwni. Obserwuję pary będące już w małżeństwie, oraz takie które jeszcze w nim nie są, ale podjęli już o tym decyzję.
Ktoś w pełni władz umysłowych decyduje, że ta druga osoba będzie najważniejsza w jego życiu. Jednak to nie przeszkadza temu człowiekowi w wyszukiwaniu sobie kochanków i pocieszycieli.
Nie, wcale nie chodzi mi o zdradę (seksualną) z drugą osobą. Mam na myśli zdradę z karierą, pracą, własnymi ambicjami, opinią rodziny i znajomych. Czasami nawet z Kościołem. Nie rozumiem poddawania się, gdy tylko nastąpią pierwsze poważne problemy. Oraz niechęci do korzystania z profesjonalnej pomocy, podyktowanej wyłącznie własną pychą. Nie rozumiem też niezaradności, niechęci do podejmowania wyzwań i przekonania, że "w końcu jakoś wszystko się samo ułoży". Nie, nie ułoży się.
My nie mieliśmy miodowego miesiąca "jak z bajki". Jednak nauczyliśmy się, że to jakie będzie nasze życie, zależy tylko od nas. Że nasze małżeństwo zależy od tego, w jaki sposób zachowamy się w trudnych sytuacjach.
Dla jednych miesiąc miodowy to podróż na egzotyczną wyspę. Dla innych kilka wspólnych dni, może godzin (tak na prawdę nie wiadomo...) w hospicjum. Tak, takie małżeństwa i takie miodowe miesiące też są.
Nie mam dla Ciebie Aniu dziś żadnego "morału".
Przypominają mi się słowa bohatera książki "Na plaży Chesil"*, który zostawił swoją ukochaną żonę po nieudanej nocy poślubnej. Po rozwodzie był jeszcze żonaty, jeździł w różne strony świata, sypiał z wieloma kobietami...Prowadził z pozoru barwne życie do starości.
Jednak nie dawało mu spokoju pytanie- co by było> Ile miałby wspaniałych synów, córek, ile wspólnych twórczych podróży, koncertów, mogłoby się odbyć, gdyby...
okazał trochę cierpliwości.
* Ian McEwan, "Na plaży Chesil"
IMIONA BOHATERÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE
Dodaj komentarz