Kto jest moim prawdziwym przyjacielem?
Czasem robię "porządek" w znajomych z Facebooka. Niektórzy z nich nawet nie poznają mnie, gdy przechodzę obok przez ulicę. W Internecie można wszystko, można dyskutować- uprzejmie i mniej uprzejmie. Można wdać się w pisemną awanturę z "kolegą", z którym od 5 lat nie udało się zamienić słowa "w realu". Jednak napisanie komentarza przychodzi łatwiej. Od niektórych osób w ogóle nie przyjmuję zaproszeń. Z przyczyn niezależnych (wspólne środowisko pracy, szkoły) muszę być dla nich miła. Jednak ich światopogląd, to co zamieszczają w sieci, nic dobrego w moje życie nie wnosi.
Postanowiłam, że mój "wall" będzie strefą dobrych myśli- choć czasem bywają gorzkie, powiedziałabym- trzeźwiące...Jednak mimo wszystko dobrych. Niezależnie od tego, jakie mamy relacje.
Niezależnie od tego, czy na Facebooku są ci sami "friends", co w realnym świecie.
Przysłowie mówi, że "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Oczekiwanie, że przyjaciel będzie wsparciem w trudnym czasie, okaże zainteresowanie, wysłucha, a nawet wesprze materialnie, jest jak najbardziej uzasadnione.
" Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą." (Rz 12; 15)
Bywają jednak sytuacje, gdy przyjaźń kończy się...bo przyjaciel potrafił płakać, ale nie potrafił się weselić.
Gdy jedno z dwojga wychodzi z kryzysu i przestaje być słabym, depresyjnym człowiekiem w potrzebie- staje się silnym, niezależnym...
Nie potrzebuje już tego rodzaju wsparcia. Potrzebuje kogoś, kto podąży za nowymi celami i wartościami silnego człowieka, który narodził się ze zwycięstwa. W takiej sytuacji okazuje się, czy wsparcie było oparte na szczerej intencji, czy tylko na czyimś pragnieniu bycia "wolontariuszem", niewłaściwie pojętego "posługiwania". Udowadnianiu sobie, że jestem lepszy bo komuś pomogłem. Nie potrzebuje też gładkich tekstów o tym, co "powinien", bo już teraz sam wie co powinien i nic już go nie jest w stanie zawrócić z właściwej drogi.
Nie obserwuję badań na temat przyjaźni, ale mogę przytoczyć kilka życiowych historii. Przyjaźniłam się z różnymi osobami, które z różnych powodów pojawiały się i znikały.
Dlatego nie potrafię zgodzić się z powiedzeniem, że "Przyjaźń, która się kończy, tak na prawdę nigdy się nie zaczęła".*
Powodem tego że coś się kończy może być wiele różnych spraw... Co nie znaczy, że to co się skończyło, nigdy nie istniało.
- Relacje nawiązane w wieku kilkunastu lat lub na studiach- kiedy człowiek ma naturalną emocjonalną otwartość i poznawanie innych przychodzi "samo". Nawiązywaniu takich znajomości sprzyja szkolne życie, zamieszkanie w akademiku lub na wspólnej stancji- zwłaszcza, gdy wszyscy są "pierwszoroczni" i ciekawi nowego, dorosłego świata. Próba siły takich relacji przychodzi, gdy czas nauki kończy się i rozpoczyna czas intensywnego poszukiwania swojego miejsca. Wyjazdy "za chlebem" lub z innych powodów. Relacje, które rozpadły się, choć nie było żadnej kłótni, poróżnienia. Spotykając taką osobę po latach, można mieć wrażenie, że tamtego człowieka i świata już nie ma. Można albo próbować stworzyć coś nowego na "dorosłych zasadach, albo raz na kilka miesięcy wyskoczyć na piwo, by porozmawiać o "lekkich" rzeczach. Można też zamknąć tę relację w bezpiecznych, kolorowych ramach przeszłości, która była wspaniała ale już nie wróci.
... a może to nasze pojęcie przyjaźni i oczekiwania wobec niej ulegają zmianie, czasem tak gwałtownie i szybko, że za nimi nie podążamy???
- Relacje nawiązane z ludźmi o zupełnie innym sposobie odczuwania i postrzegania rzeczywistości. Tu nawiązuję do dwóch pierwszych zdań. Poznałam kiedyś osoby, które albo zupełnie nie miały potrzeby rozmawiania o tym co "wewnętrzne"- uczucia, zranienia, marzenia; albo były nastawione tylko na "załatwianie problemów dnia dzisiejszego". Nie wyobrażam sobie takiego życia. Jednak to pokazuje, jak bardzo różni jesteśmy. Niektóre z tych osób miały bardzo konkretne rozwiązania, przychodziły z konkretnym wsparciem. Typ ludzi, którzy wolą robić, a nie rozmyślać o uczuciach. Typ ludzi, którzy dla przyjaciół mają zawsze otwarty dom, gotowi do dzielenia się tym co mają nawet jeśli niewiele mają. Niektórzy bardzo kreatywni i uparcie dążący do celu. Niestety przez brak refleksji i czasem postępowanie "odtąd- dotąd i nic więcej", czasem potrafili być bardzo trudni w relacjach.
To, że ktoś nie analizuje, nie drąży, a sfera czynów jest dla niego ważniejsza niż sfera uczuć nie oznacza, że cię olewa. Po prostu jego "język miłości" jest zupełnie inny. Można nad tym pracować, ze świadomością, że to się może nie udać. A jeśli się nie uda- przyjąć 10 czy 30 % zaangażowania i zaakceptować to. Jednak nie oczekiwać "porozumienia dusz", bo wyjdzie z tego tylko...nieporozumienie.
-Relacje nawiązane z ludźmi, których światopogląd był przez pewien czas zbieżny z naszym...ale przestał być (lub po pewnym czasie odkrywamy, że tak jest).
Był pewien czas, gdy w moim życiu nastąpiły bardzo konkretne zmiany. To pociągnęło za sobą zmianę wyznawanych wartości, sposobu myślenia, wypowiadania słów. Moja przyjaciółka nie potrafiła wtedy tego zaakceptować. Kontynuowanie tej znajomości na takim poziomie było dla mnie zupełnie bez sensu. Mimo, że rozstałyśmy się, przez kilka lat była moją przyjaciółką i w tej znajomości wydarzyło się wiele dobrego.
-Relacje z ludźmi wciągniętymi przez grupy reprezentujące dziwne idee... Można być blisko, ale nikogo do tej bliskości nie da się zmusić. Dobrze znam te przykrą sytuację. Zwłaszcza, gdy bliski człowiek z dnia na dzień zrywa kontakt. Lub odkrywasz że pod wpływem grupy stał się kimś zupełnie innym. Obcym- choć z tą samą twarzą..
Nie wiem czy się zgodzicie ze mną, jednak...
Obserwuję, że w wieku 25+ i starszym trudniej jest nawiązać prawdziwe przyjaźnie. Składa się na to fakt, że jesteśmy bardziej zapracowani, mniej otwarci na relacje a bardziej skupieni na rzeczach "produktywnych". Bardziej cenimy "swój własny świat" i nie dopuszczamy do niego ludzi tak beztrosko, jak we wczesnej młodości.
Dodatkowo- presja na udawanie, żeby być najlepszym, najfajniejszym, najpiękniejszym...
Nie znam obecnie żadnej osoby (oprócz męża), którą mogłabym nazwać przyjacielem. Zaczęłam jednak doceniać bardziej relacje rodzinne. Także znajomości z ludźmi, z którymi może nie ma głębokiego porozumienia dusz, ale od kilku lub kilkunastu lat regularnie spotykamy się i cieszymy z tych spotkań. Mimo upływu lat mamy o czym rozmawiać.
Co będzie dalej- czas pokaże...
* Publiusz Syrus