Gość w dom?
Kończy się czas Bożego Narodzenia.
Czas wspólnego bycia razem, kończenia starych spraw i rozpoczynania nowych wątków przyszłego roku.
W tym okresie, oprócz rodzinnych wizyt, czasem przychodzi do nas gość- znajomy, lub nieznajomy, wyczekany lub nieproszony.
Jedni przygotowują się do tej wizyty starannie, inni zatrzaskują swoje drzwi, jeszcze inni- tak jak ja- w pędzie codziennych obowiązków i poszukiwanie nowego miejsca bycia, zwykle zapominają o nim.. lub w kapciach i dresie otwierają mu drzwi... Zdziwieni, że przyszedł wtedy, gdy akurat rzuciłam się do łóżka, podjadając w nim czekoladę i oglądając bzdurny serial.
Kapłan przychodzący „po kolędzie”. Dla jednych powód radości, dla innych ktoś, na kogo można wylać swoje frustracje za całe zło tego swiata- przecież religia to 'opium dla mas'. Dla jeszcze innych bohater wielu zabawnych anegdot i wydarzeń. Zarówno przyjaciel, jak i najgorszy wróg. Jeden z najgorętszych tematów dyskusji.
Przyjmować, czy nie.. a jeśli tak, to w jaki sposób? W czasie kolędowania pojawiają się różne „instrukcje” jak przyjąć księdza, ile dać do koperty itp. Podobno takie komunikaty odczytywane są w niektórych parafiach w ramach ogłoszeń po mszy (podobno- sama nigdy się z tym nie spotkałam). Są ludzie którzy bardzo poważnie traktują takie instrukcje. Są też tacy którzy traktują je lekko.
A jak ja sam/a jako człowiek, czuję się w takiej sytuacji?
Cieszę się i oczekuję gościa, a może podejmuję go- „dla świętego spokoju”- i robię dobrą minę do złej gry? A może w ogóle nie przyjmuję… nie dlatego że nie mam wiary.. może nie mam już siły do sprostania pewnym sytuacjom, które kiedyś już się wydarzyły i nadal nie znajduję rozwiązania, jak z nich wybrnąć????
***
Polska wieś, lata 90..
Jako dziecko bardzo nie lubiłam wizyt księdza. Nie chodziło tylko o to, że moja rodzina w sprawach wiary jest mocno podzielona i wywoływało to konflikty.
Śmieszył mnie, szczególnie jako nastolatkę, ten teatrzyk. Kilka godzin sprzątania, ładne ubrania, przygotowywanie najpiękniejszego obrusu.. Cała wieś postawiona na baczność, wszyscy grzeczni, piękni, trzeźwi.. Jeden gospodarz odprowadza kapłana do drugiego… a jaka w tym zgoda
W końcu ksiądz przychodził. Wszyscy ładnie siadali na kanapie, a szczęść Boże, a powitanie… i:
Wyrecytowali tę samą modlitwę- jak co roku;
Ksiądz powiedział mniej więcej ten sam tekst- jak co roku;
Gdy zapytał o coś „nieładnego”- jakoś trzeba to ukryć.. jak co roku
To samo przybranie stołu i ta sama koperta
Te same piękne zeszyty do religii które ZAWSZE są piękne czyste i wymalowane kolorowymi szlaczkami, tudzież obrazkowymi wzdychaniami młodej duszy do Boga .. (Tu jeszcze jedna uwaga- zapomniałam, że KAŻDY ABSOLUTNIE uczeń posiada rzekomy zeszyt do religii- ZAWSZE!! Tak samo jak zeszyt do muzyki i plastyki albo wuefu. I absolutnie ZAWSZE jest czysty i piękny, no i... JEST.. Chcę Wam powiedzieć, że w czasach mojego dzieciństwa Internet był rzadkim i drogim rarytasem, a więc ludzie zaczytywali się w powieściach... Tak bardzo kochali staropolską literaturę! Stąd też czasem, na tylnej lub innej stronie takiego Idealnego Zeszytu do religii, muzyki czy plastyki, zdarzało się- od serca napisane przez młodego miłośnika staropolszczyzny- słowo "HUI".. w różnych odmianach i dialektach- które zakłopotani rodzice kazali natychmiast zamazać specyficznie pachnącym korektorem. Może miłość do staropolszczyzny u tak młodego człowieka to nie powód do wielkiego wstydu, ale nie jest tak opłacalna jak miłość do matematyki czy informatyki..)
Te same obrazki i pożegnanie..
Czy czuliśmy się ‘pobłogosławieni’?... Niech każdy sam sobie odpowie.
Ja czułam tyle, że jak ksiądz pójdzie dalej można będzie oglądać bajki w TV, albo wrócić do bawienia się lalkami, albo czytać nowy numer Bravo.
Dorosłość i samodzielne życie wymusza w nas (daj Boże, w większości...) przewartościowanie podejścia do wielu spraw. Zaczynamy tworzyć nowe zwyczaje i chodzić nowymi ścieżkami- czesto tak różnymi od rodzinnych.. I to też moze budzić sprzeciw bliskich.
Gdy przeprowadziłam się do miasta, zauważyłam, ze wizyta koledowa wygląda trochę inaczej. Pamiętam niewiele takich wizyt z czasu dorosłości. To chyba też o czymś świadczy, bo poznałam kilku fantastycznych kapłanów, a takich radosnych wizyt, jakoś nie pamiętam...
Pamiętam jednak opinie kolegów i koleżanek, którzy mieszkali w akademikach i przychodzili do nich Dominikanie.Ta kolęda się nie kończyła na modlitwie (wspólnej i żywej), zostawali dłużej, pili herbatę, rozmawiali cierpliwie i spokojnie z parami, które mieszkają w akademikach bez ślubu, słuchali opowieści o problemach studentów... Zupełnie nowe było dla mnie także to, że jeśli podczas planowanej wizyty kolędowej nie ma cię w domu, możesz umówić się z kapłanem na indywidualne spotkanie- i nikt z tego powodu się nie obrazi.
Z dorosłego życia pamiętam tylko trzy wizyty. Jedną miłą i dwie niemiłe. Nie chcę już teraz pisać co takiego się wydarzyło, jednak rozumiem niechęć wiernych do takich spotkań.
Ksiądz jest gościem w Twoim domu. Jeśli zapraszasz gości, jestes miły, częstujesz ich kawą, przygotowujesz biały obrus... ale też wymagasz, by- w zależności od tego, jak bliska jest ta relacja-zachowywał się jak gość. Dostosowali się do zasad panujących w Twoim domu. A nie odwrotnie!!! Ksiądz Grzegorz Kramer napisał na swoim blogu, że śmieje się z takich "instrukcji przyjmowania księdza". Lepiej, aby ludzie byli naturalni i zachowywali się tak jak na codzień. I oczywiście podpisuję się pod tym obiema rękami- szopki nie są potrzebne...
ALE...
Na ile potrafimy być naturalni sami przed sobą? Przed własną rodziną? Co stracimy, gdy przestaniemy udawać?
Na ile potrafimy odpuścić sobie to "złóż ładnie rączki, odmów paciorek"? Czy takie postawy nie chronią nas przed tym, żeby przypadkiem nie pokazać czegoś więcej... swojej tęsknoty, za Bogiem, za doświadczeniem Jego miłości....Czy potrafię przyznać się przed sobą że moja wiara jest jeszcze w powijakach... a może została na poziomie drugiej klasy podstawówki i definicji ze szkolnego katechizmu? A jeśli tak, to co się stało, że już więcej nie urosła???? Czy to jest dla mnie w ogóle ważne???
a jeśli nie...
To po co w ogóle przyjmuję księdza?
Zadać księdzu pytanie, jak małe dziecko.. Proszę księdza, jak to się stało że spotkał ksiądz Jezusa i choć wiem że jest ciężko, wytrwał ksiądz x lat w swoim powołaniu? Jaki sposób modlitwy jest księdzu najbliższy??
yyyyyy.....???
Wyobraź sobie siebie i swoją rodzinę w takiej sytuacji. Jednym prrzyjdzie to z łatwością bo ich relacje rodzinne są oparte na szczerej komunikacji i niczego nie muszą udawać, taka sytuacja jest normalna i zupełnie naturalna. A inni?? Czy widzisz już jak księdzu- albo Twojej babci, wujkowi, opada szczęka?
A gdyby chociaż raz zrobić coś inaczej...
Włączyć księdza do wspólnej spontanicznej modlitwy, niczego nie odgrywać, modlić się o to, co tak na prawdę leży nam na sercu. Można to zrobić nie odsłaniając się zanadto, i nie trzeba w takiej sytuacji odgrywać żadnej "psychoterapii".
Zapytać księdza, ile właściwie ma czasu na tę wizytę. Bo jeśli 5 minut na "odklepanie" modlitwy i popryskanie nas wodą, to powiedzenie "wizyta duszpasterska" w tej sytuacji jest zupełnie nierozsądne. O jakich działaniach duszpasterskich mówimy, gdy ksiądz po wyjściu za drzwi zapomni, jak miał na imię gospodarz?? Na sensowną rozmowę o sprawach parafii, potrzebach duchowych , wsparciu najuboższych potrzeba minimum 20 minut. Tak bardzo promuje się teraz- i słusznie- zarzadzanie czasu, który jest cenną walutą. Jeśli zamienimy teatrzyk w wykonaniu Idealnej Rodziny z paciorkami i zeszycikami, ten czas będzie jednym z najlepiej spędzonych- będzie inwestycją w relację.. Nie tylko z kapłanem.
Nie rozumiem zwyczaju chodzenia z ministrantami. Rozumiem, że ma być szybciej... Tylko że szybciej nie zawsze oznacza lepiej. Niezależnie jak fajny ksiądz przyjdzie, z ministrantami nie wpuszczę. Bo jest to wizyta duszpasterska i potrzebuję porozmawiać z człowiekiem dojrzałym w wierze, a nie z obcymi dziećmi ludzi których nie znam, które przychodzą do mojego domu i nie czuję się z tym dobrze, bo ich nie znam i nie wiem co oraz ile mogę powiedzieć, by czuć się z tym dobrze. Kocham rozmowy z dziećmi ale nie w takich warunkach. A zostawienie dzieciaków pod drzwiami na czas 30-minutowej trozmowy z księdzem jest tak samo niegrzeczne, jak i nieodpowiedzialne.
Koperta...
Wszak radosnego dawcę miłuje Bóg :) Tak wiec dawajmy grube i pękate koperty.
A w nich:
Listy z podziękowaniami dla księży... Karteczki z całego roku- o co się modliłeś w poszczególnych miesiącach? Pytania, na które nie mamy odpowiedzi... Swoje sugestie dla parafii- co można zmienić, co ulepszyć, co cię razi? Recenzje najlepszych "duchowych" książek, które przeczytaliśmy w ciągu tego roku...
Pieniądze? jeśli chcesz i możesz, daj ile możesz. A nawet napisz na co dajesz. Może w parafii jest uboga osoba, która teraz potrzebuje na leki? Zapytaj księdza, czy może te pieniądze takiej osobie przekazać.
Spodziewam się komentarzy typu "oj weź, to jest temat bez sensu, chcesz to przyjmuj a jak nie to nie, po co ta zbędna filozofia"?
A ja zapytam: to po co to czytasza? Bo jeśli już czytasz, to temat w jakimś stopniu jest dla Ciebie ważny.. Ostatecznie warto przemyśleć na co przeznaczyć te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut z życia- odgrywać rolę w teatrze dla 'religijnych czarów' czy wejść z kimś w relację i głęboką modlitwę.. A może lepiej zwyczajnie pójść spać.
Drodzy księża- chciałabym usłyszeć co Wy myślicie odwiedzając swoich parafian. Widząc takie same idealne rodziny, słysząc te same teksty, formułki, paciorki... A przecież widzicie to co widzicie, bo macie oczy i uszy. Samotność wśród swoich, zaniedbywanie bliźnich, depresję... Jak Wy na to patrzycie?
Błogosławionego czasu.
Zdjęcie pochodzi z https://poranny.pl/zyczenia-na-boze-narodzenie-piekne-swiateczne-zyczenia-na-sms-facebook-gotowe-do-wyslania-zyczenia-bozonarodzeniowe-proste-i/ga/13758052/zd/32876224#swieta2
Dodaj komentarz