• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Doprawdy? blog

Piszę o tym, co zwykle przemyka gdzieś i nie zawsze chcemy o tym mówić. Oraz o tym, jak wielki ubaw ma postronny obserwator, gdy ludzie spinają się, aby za wszelką cenę pokazać, że są lepsi i fajniejsi niż są na prawdę:) Nie będzie żadnych górnolotnych tekstów ani ładnych obrazków, ponieważ ślimak wyraża więcej niż niejeden górnolotny tekst. :) *** Możemy pytać: dlaczego jest źle?.. a dlaczego nie zapytać ‘dlaczego jest dobrze’? Możemy rozpaczać nad skutkami...a dlaczego nie zapytać: W jaki sposób doszło do jakiegoś procesu? Jak rzeczy są zrobione i co leży u podstaw tego, że dzieje się tak a nie inaczej? Możemy powiedzieć: ‘ Jest tylu poranionych ludzi..’. Ja będę stawiać pytanie- z jakimi problemami przyjdą ludzie - czy potrafię ich słuchać?... “Wciąż za mało służymy, robimy za mało dla innych”...Ja zapytam: Co można zrobić, by człowiek obok mnie poczuł się sobą? Czy na prawdę chcemy, jako chrześcijanie i nie tylko, żyć

Kategorie postów

  • droga, prawda i Życie (3)
  • dzieci i rodzina (4)
  • podróż ku zdrowiu (3)
  • relacje międzyludzkie (4)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Bez kategorii
    • @Doprawdyblog

Kategoria

Droga, prawda i Życie


Gdzie On był, gdy...?

 

 

 

 

Gdzie On jest, kiedy dzieci są molestowane, krzywdzone, cierpią niewinni ludzie...

Gdzie jest wtedy Bóg?

Poszukujący, którzy nie wykluczają istnienia Boga, wpadają w zakłopotanie...Bo może to wszystko to kłamstwo, przecież kochający ojciec nie pozwoliłby na to, żeby jego dzieci dotknęło niezawinione cierpienie. Ateiści zaś pukają się w czoło- przecież religia to opium dla mas...

Nie ma nic poza tym, co zastajemy tu; Żyj najlepiej jak możesz żyć, bo później tylko nicość. Smutne, lecz prawdziwe.

Są jeszcze ci, którzy z całą pewnością twierdzą, że znają odpowiedź na to trudne pytanie. Zawsze gotowi do obrony nadziei, która ich wypełnia. Jedni patrzą w ich stronę z zazdrością, inni są sceptyczni.

Kilka lat temu to pytanie było dla mnie tak samo trudne. Dopóki nie poznałam Jego, i wówczas zrozumiałam, że odpowiedzi bywają czasem bardzo proste.

Wyobraź sobie, że przypadkowo pojawiasz się na środku wielkiej wody. Nic nie wiesz o miejscu, w którym się znajdujesz. Przecierasz oczy, budząc się na samym środku ogromnego oceanu...Dookoła tylko woda, i tak mija wiele dni. Przypadkowo znajdujesz mapę, z której wynika, że już niebawem zobaczysz ląd. Jednak przytłoczony bezkresem wód, nie wierzysz, że kiedykolwiek postawisz jeszcze stopę na suchej ziemi. Jednak wkrótce widzisz zarys ziemi, i dobijasz do lądu. Nie ma tam nic, oprócz dziwnej roślinności i zwierząt. Nie wiesz, czy cokolwiek z tego nadaje się do jedzenia. Wkrótce spotykasz tubylców. Nie znasz ani ich języka, ani obyczajów. Jesteś obcy. Jednak z upływem czasu, żyjąc wśród mieszkańców wyspy, zaczynasz poznawać poszczególne słowa; Wiesz już, kto jest kim; Wiesz, co się nadaje do jedzenia, a czego należy unikać. Z biegiem czasu zaczynasz poznawać też kulturę i historię mieszkańców wyspy. Po wielu latach orientujesz się już w bardziej złożynych strukturach i zasadach, jakie rządzą nowym światem, w którym zamieszkałeś.

Tak też jest w relacji z Bogiem- potrzeba czasu i chęci wejścia w relację z Nim, aby zrozumieć pewne prawa, które rządzą sferą duchową. Bez tego jest się tylko obcym, który patrzy na jakieś gesty, słowa i obrzędy, nie rozumiejąc nic. Obcym, który widzi wielką wodę i chaos, który nigdy się nie skończy.

Gdy jesteś w relacji z kimś, kogo kochasz, to wiesz, gdzie lubi bywać, a gdzie napewno się nie pojawi.

Myślę, że wiem, gdzie jest Bóg, gdy dzieci są molestowane i krzywdzone. 

Wyraźnie mówi, może nawet krzyczy do dorosłych- do ludzi, w których rękach złożona jest pewna władza i odpowiedzialność. Że mamy stawać w obronie słabszych, opiekować się tymi, którzy sami nie są w stanie poprosić o pomoc.

Wielu mówi o nadstawianiu drugiego policzka...

Jednak wielu zapomina też o tym, że MAMY PRZECIWSTAWIAĆ SIĘ ZŁU. Z całej siły. Takie jest zadanie człowieka.

Tak więc odwracam pytanie: Gdzie jest człowiek, gdy dzieci są molestowane, krzywdzone, gdy cierpią niewinni? Człowiek, który jest świadomy, że jego decyzje, słowa, przekonania, mają wpływ na innych. Na dzieci, na słabszych. Gdzie jest człowiek, gdy Bóg do niego mówi: Teraz jest czas, abyś przeciwstawił się złu?!

Ostatnio tak często mówi się o krzywdzeniu dzieci...I słusznie. Choć niektórzy wolą uważać, że temat molestowania dzieci, nie tylko w kościele, nie istnieje. Czasem padają pytania o to, co sprawia, że jedna osoba funduje drugiej, zwykle słabszej, traumę na całe życie?

Decyzja o skrzywdzeniu kogoś to zawsze konkretna decyzja i odpowiedzialność poszczególnej osoby, ale...

Zauważyłam, że społeczeństwo przygotowało solidny grunt pod molestowanie i krzywdzenie dzieci, a także słabszych w ogóle. I w całej dyskusji na ten temat nie odnotowałam, aby ktoś patrzył z tej perspektywy.

Molestuje ten, kto jest na silniejszej pozycji. Nie słyszałam jeszcze, żeby siedmioletni ministrant molestował księdza, kilkuletni uczeń nauczyciela, a kasjerka z supermarketu- prezesa. Ponieważ takie zachowania wiążą się z poczuciem władzy. Nadużywam władzy, bo mogę. Nawet, gdy ktoś zauważy, przecież nic nie powie.

W naszym społeczeństwie dziecko jest niestety wciąż postrzegane, jako "własność" rodziców...Choć kwitną różne idee podkreślające podmiotowość dzieci, wciąż zadziwia mnie, jak wielu dorosłych popiera kary fizyczne. I niestety nie mam na myśli "tylko" klapsa.

Jeśli uznajemy, że można dziecko tak po prostu uderzyć, dlaczego dziwimy się, że ktoś inny posunął się jeszcze dalej????

Bardzo boli mnie to, że istnieją "autorytety", w tym księża, którzy publicznie popierają takie "metody". Kilka miesięcy temu byłam świadkiem takiej sytuacji...Nagłośniłam tę sprawę. Temat był jednak tak mało chwytliwy, że zainteresowało się nim zaledwie kilka osób. Niestety nikt nie chciał wziąć udziału w akcji, której zadaniem było pokazanie księdzu, że w ten sposób pluje w twarz ofiarom domowej przemocy. Nie rozumiem dlaczego.

Film braci Sekielskich wzbudził ogromne emocje. Zastanawiam się, ile odwagi musieli w sobie znaleźć ludzie, którzy przed kamerą opowiedzieli o tak traumatycznych przeżyciach...

Znam ludzi, którzy nie chcieli oglądać. Rozumiem to, nie ma obowiązku oglądania czegokolwiek. Jednak zasmuca mnie bardzo inna reakcja.

Rozumiem, że widząc dokument wzbudzający bardzo silne emocje, można płakać, krzyczeć, niektórym nawet chciało się wymiotować. Ale nie rozumiem, jak można stwierdzić, że ten film da się oglądać tylko kilka minut, bo jest "zbyt ciężki"- mówię tu o reakcji dorosłych osób. Zrozumiałabym, gdyby w filmie były drastyczne sceny, których sama nie jestem w stanie oglądać. Jednak tam, choć padają bardzo trudne słowa, nie ma drastycznych scen przemocy.

Jako osoba, która doskonale wie, co znaczy być molestowanym, podczas gdy wszyscy dookoła milczą, obejrzałam cały film. Nie popłakałam się, nie zwymiotowałam...I żyję.

Przykro mi, ale taki jest świat, nie żyjemy w kryształowej kuli. Obok nas żyją różni ludzie. Kolega z pracy, twoja koleżanka ze studiów, ta osoba, która od kilku dni przychodzi do twojego kościoła...ONI TEŻ MOGĄ MIEĆ TAKIE PRZEŻYCIA. Nigdy nie wiemy, co przeżywa drugi człowiek.

Nasuwa mi się więc takie pytanie: Gdy taki człowiek przyjdzie porozmawiać ze mną, zwierzy mi się z takich przeżyć...To też mam słuchać go "tylko dziesięć minut, bo to za trudne"? A później rozpłakać się albo zwymiotować?

Czy kiedy zakryjemy oczy jak małe dziecko, sprawimy, że problemy magicznie znikną?

Dojrzałość to branie się z życiem za bary. Czasem można coś zrobić, aby zapobiec drastycznej sytuacji, a czasem...Tylko (albo aż) wysłuchać, zapewnić, że drugi człowiek ma wartość i godność, niezależnie, jak bardzo upokorzyli go ci, którzy uzurpują sobie prawo do nadużycia władzy.

Tak więc wracam do naszego pytania- gdzie był człowiek, gdy Bóg nakazywał mu sprzeciwić się złu w danej chwili?

Jeden stwierdził, że to nie jego sprawa, i nie będzie się wychylał, bo jeszcze oberwie w łeb...

Drugi zastanowił się: "A co ja z tego będę miał? Komuś nie pomogę, sam nic nie otrzymam, a jeszcze sobie zaszkodzę..."

Kolejny powiedział: "Ja sam w życiu nic za darmo nie dostałem...Niech sobie każdy radzi sam".

Jeszcze inny zaprzeczał, udawał że problemu nie ma, zakrywał oczy, aby nie widzieć...

Był też taki, któremu zrobiło się przykro, ale stwierdził, że jest zbyt delikatny i wrażliwy, a tak właściwie to boi się "takich" osób: zranionych, z depresją...

Jego przyjaciel powiedział, że "doskonale rozumie" ofiary nadużyć, i zaczął udzielać im rad, choć tak naprawdę nic nie rozumie...

A Bóg? 

Choć ma cierpliwość mówić o tym samym do ludzi tysiąc pięćset razy i więcej, jest bardzo smutny. Będzie szukał takich wariatów, którzy mają odwagę wyjść przed szereg i przeciwstawić się złu, nawet gdy to wiele kosztuje. Takich, co staną sami, przeciwko obrażającym ofiary przemocy i ich rodziny. I jest to kopanie się z koniem, walenie głową w mur, który rozbić jest bardzo trudno. Lecz jednak będą to robić, bo wiedzą, że jeśli chociaż jedna osoba zmieni swoje myślenie, to już dużo. Będzie szukał. Także wśród tych, którzy w Niego nie wierzą.

 

 

 

 

 

07 czerwca 2019   Dodaj komentarz
droga, prawda i Życie   dzieci   molestowanie   przemoc   bóg  

Rozmawiajmy! Nie udawajmy (Dlaczego nie lubię...

 

Nasz wspólny czas. Cieszę się tą chwilą. Nareszcie mogę poznać nowych ludzi i ucieszyć się ich obecnością. Naszą różnorodnością. Mamy zupełnie różne doświadczenia życiowe. Inne doświadczenie Boga.

Po uprzejmym przywitaniu zaczął się temat- obgadany od A do Z, i taki, o którym można jeszcze i ą, i e, i cały chiński alfabet, a nie będzie dosyć: Co robi Jezus. Ale właściwie ,to tylko pozornie taki temat. Rozpoczęło się od:

-Byłaś na TEJ konferencji?

-Nie byłam, bo nie mogłam. I wiem, że było wspaniale. Są materiały z konferencji, a 90% moich znajomych na niej było, więc ciągle słyszę o tym, jak było super. Nie muszę pytać, bo słyszałam o tym XXX razy. A jaki mam do tego stosunek, to już inna sprawa. To, co się dzieje między człowiekiem a Bogiem- nawet jeśli w przestrzeni publicznej- to wiedzą tylko ten człowiek i Bóg. My tylko interpretujemy, właściwie lub niewłaściwie.

- Przecież tam się działy taaaaakie cuuudaaaa i uzdrowieniaaaa i ludzie przyszli tłumem, i wszyscy uwielbiali jednego Boga. I jeszcze ach, jaka atmosfera byłaaaa..!!! I jacy mówcy!!!

Super, ale mnie tam nie było. Na pewno atmosfera była świetna, Boża obecność, poznawanie nowych ludzi i tyle budujących rzeczy. Brakuje mi takich klimatów. Ale w tej chwili ważny jest dla mnie drugi człowiek.  To, kim jest na prawdę, co czuje, jak się modli, z jakim bagażem dzisiaj przychodzi? Czy teraz, gdy mamy okazję raz na kilka miesięcy pobyć razem, dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem, musimy gadać o tym, że „ktoś, że „coś”, zamiast o tym, co nas NAPRAWDĘ dotyczy? Poruszać tematy, które są omawiane setki razy na wszystkich innych spotkaniach grup?

Gdy mniej więcej (raczej mniej niż więcej, bo moja reakcja nie spotkała się ze zrozumieniem…), wyjaśniłam swoje stanowisko, zaczęło się przekonywanie, że Bóg NAPRAWDĘ działa cuda i wielkie rzeczy…Że warto TU pojechać, koniecznie!  I że TA książka jest super, a TAMTA jeszcze lepsza, bo TĘ napisał TEN nauczyciel, a TAMTĄ TEN ewangelista, no i jak ktoś może się tym nie zachwycać…

Gdy jedna z osób z pasją mówiła o tym na cały głos, grupka ludzi siedzących obok patrzyła na nas jak na kosmitów.

Mnie nie trzeba przekonywać, że Bóg działa wielkie rzeczy. Moje życie jest przykładem Jego cudownego działania.Cieszę się, gdy inni tego doświadczają.Coraz mniej jednak wierzę w to, że ludzie chcą pokazywać się sobie nawzajem ze strony…Normalnej.

LUDZIE!!!

Ja WIEM, że istnieje „TA” SUPER KSIĄŻKA, napisana przez TEGO SUPER NAUCZYCIELA. I JAK BĘDĘ CHCIAŁA TO SOBIE KUPIĘ „TĘ” KSIĄŻKĘ I POCZYTAM. A JAK BĘDĘ CHCIAŁA I MOGŁA TO POJADĘ NA „TĘ” KONFERENCJĘ. Oczywiście nie mam nic do tego żeby dzielić się wrażeniami z takich miejsc, lub tym, jakie słowa naszych wspaniałych ewangelistów trafiają nam do serca.TYLKO CZY TRZEBA ROBIĆ TO W TAKI SPOSÓB????

Z ciśnieniem.

W taki sposób, że ludzie obok gapią się na nas. I wcale nie ma w tym ani pozytywnego zaciekawienia, że to jacyś inni, „nie- moherowi chrześcijanie”, że oni żyją pasją… Gapią się jak na kosmitów.  A ja, coraz bardziej skrępowana, czuję rosnącą presję, jak w korpo. Rozmowa, a właściwie monolog, toczy się wydeptaną tysiące razy drogą:’ Jak ktoś dużo gada o Jezusie to jest fajny, bo czym więcej gada się o Jezusie to ludzi bardziej to przekonuje, a jak przekonuje, to oni bardziej się zmieniają. Musisz!!! Musisz mówić o Jezusie, i w każdej sytuacji znaleźć okazję do „ewangelizacji”.

 Dowiedziałam się po raz X, że TEN mówca jest fajny a TAMTEN fajniejszy- czyli to wszystko, co słyszę codziennie. Ale nic o tym:

W jaki sposób Jezus działa w życiu tej konkretnej osoby? Co ten człowiek robi, gdy jest źle? Jak staje do walki z problemami? Co się takiego wydarzyło, że postanowił wejść w relację z Bogiem? Jak się modli w trudnościach? Co sprawia mu radość? 

Nie dowiedziałam się także, co zmieniło się w życiu tego człowieka po tym konkretnym wydarzeniu, poza tym, że coś ‘poczuł’.Rozumiem emocje, i to, że gdy Bóg nas dotyka, nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć swoją reakcję. Jedni płaczą, inni się śmieją. Ale są ludzie którzy zwyczajnie, po cichu się modlą. Ja po prostu nie rozumiem tej presji na ciągłe ‘bycie na haju Ducha Świętego i opowiadania o wielkich rzeczach’, cokolwiek to znaczy. Dlaczego normalność jest taka nudna??  Dlaczego rzeczy, o  które walczymy w swojej codzienności, są „gorsze” od „cudów z konferencji”?

Padło pytanie:

-„To co, na spotkaniach mamy płakać, roztrząsać jakieś problemy???

Nieee…

Ale dlaczego mamy się bać ludzi, którzy obecnie nie są ‘na szczycie’, i nie wstydzą się o tym mówić? (Albo mówią chociaż się wstydzą, bo nigdzie nie otrzymali pomocy…To gdzie mają po nią pójść?)

Nie musimy roztrząsać żadnych problemów. Na to potrzeba przestrzeni i zaufania, i odpowiedniej chwili.

BĄDŹMY LUDŹMI, A NIE POSTAWAMI, NIE CYTATAMI, NIE POGLĄDAMI.

ROZMAWIAJMY ZE SOBĄ.

Nagle stało się coś niezwykłego.Ktoś podzielił się pewną trudnością w pracy. Dla tej osoby nie był to żaden dramat, raczej wyzwanie, ale trudne. Takie wyzwanie, które uświadamia wartość szczerości, wobec innych i siebie samego.

i….BUM!!! Bańka pękła. Wszyscy przeżyli!!! Nikomu nic się nie stało z tego powodu, że ktoś podzielił się czymś PRAWDZIWYM ze swojego życia. Wszyscy żyją do dzisiaj i mają się dobrze.

Możemy robić ze sobą wiele szalonych, radosnych rzeczy, i ja to kocham. Kocham być radosna. Ale NIE CIERPIĘ LUKROWANEGO WIZERUNKU KOŚCIOŁA. Takiego, w którym wszyscy to chodzące „ideały”, zawsze uśmiechnięte, i na wszystko mają gładką odpowiedź. I jeszcze to ciśnienie- nie wiem skąd to przekonanie się wzięło, ale ma się całkiem dobrze: „Będziemy rozliczeni z tego, ile osób przyprowadzimy do Jezusa”. Serio??? Gdzie jest tak napisane??? Znam wiele osób, które po nawróceniu zraziły się do wspólnot między innymi z powodu nieodpartego wrażenia, że ich członkowie stale odgrywają pewne role. KOCHAM KOŚCIÓŁ DNIA CODZIENNEGO. ZARÓWNO DUCHOWY, JAK I EMOCJONALNY, ALE TAKŻE RACJONALNY. Taki, który jednoczy się z cierpiącymi, nie po to, by znaleźć lekarstwo na własną samotność. Taki, który nie będzie uciekał od osób w depresji. Ani od tych, którzy latami modlą się, ale nie dostają. Który będzie wsparciem w znalezieniu przyczyny cierpienia, bez oskarżeń, o zbyt małą/ niewłaściwą wiarę. I nie oderwany od rzeczywistości. Bez frazesów i banałów. Nazywający rzeczy po imieniu, bez „kościółkowego” języka.

NIE chcę być książką, czyjąś opinią, lub jedyną słuszną postawą. Nie chcę, aby moje czy Twoje życie, doświadczenie wiary i niewiary, sukcesu czy porażki, było mniej ważne, mniej FAJNE, niż czyjaś książka, opinia lub jakieś wydarzenie. A Ty jakiego Kościoła chcesz?

02 maja 2019   Dodaj komentarz
droga, prawda i Życie   Bóg ludzie Kościół  

Jezus, darmowe jedzenie i tłum w metrze

 

Bóg nasz jest Bogiem, który wyzwala, 
i Pan Bóg daje ujść przed śmiercią." Ps 68; 21

Jestem przekonana, że Bóg zaopatruje- nie tyko w wielkich sprawach, ale i w małych, codziennych.. I że wdzięczność w małe rzeczy przygotowuje nas do przyjęcia większych.

Ponad rok temu byłam w trudnej sytuacji. Nie miałam stałej pracy, w dodatku wzięliśmy na siebie wraz z mężem bardzo dużo- odpowiedzialność za zdrowie i życie innej osoby. Nie był to najszczęśliwszy czas, ale towarzyszył mi wtedy Psalm 25, oraz 34; 20: "Wiele nieszczęść spada na sprawiedliwego lecz ze wszystkich Pan go wybawia".

Pewnego dnia po zajęciach na uczelni poszłam na obiad do ulubionego mlecznego baru. Miałam ze sobą tylko jakiś banknot. Niestety sprzedawca nie miał z czego wydać reszty. Chciałam już wyjść z baru, ale zawrócił mnie i powiedział... że nie muszę płacić. Wierzy mi na słowo i oddam kolejnym razem. Odpowiedziałam, że nie wiem kiedy będę następnym razem. I mogę zwyczajnie zapomnieć o tym, że jestem mu winna pieniądze. Albo mogę nie mieć czasu przyjść w kolejnym tygodniu. Sprzedawca zapewnił mnie żebym się tym nie przejmowała i wzięła ten obiad, a oddam "przy najbliższej okazji". Po obiedzie chciałam zjeść coś słodkiego. W pobliskiej cukierni były tanie i pyszne kulki truflowe w czekoladzie. Chciałam zapłacić, ale sprzedawca powiedział że daje mi za darmo te kulki i nie będzie rozmieniał pieniędzy dla kilku cukierków.

Przyjechałam do domu i opowiedziałam mężowi o tych zdarzeniach. Zanim skończyłam wypowiadać ostatnie zdanie- a właściwie pytanie "O co chodzi z tymi prezentami i dlaczego tak"?, mąż otrzymał odpowiedź:

"Bo robicie dobrą robotę".

A co takiego robiliśmy? Tak w skrócie: Podjęliśmy ryzyko. A później stopień ryzyka niebezpiecznie wzrósł. Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność za pełnoletnią osobę, która tak na prawdę dopiero wtedy zaczęła się rodzić. Utrzymywaliśmy się z jednej pensji (czasem "przypadkiem" wpadł jakiś dodatek finansowy)..Gdy straciłam pracę, właściciel mieszkania, w którym mieszkaliśmy bardzo tanio oznajmił, że za miesiąc je sprzedaje. Sami nie mieliśmy pieniędzy na swój dach nad głową, a trzeba myśleć jeszcze o kimś.. Były sytuacje, że ktoś trzasnął drzwiami, wyszedł z mieszkania i powiedział, że nie wróci, że praca nad własnym nowym życiem nie ma sensu (lepiej wrócić do tego co złe, ale stare i znane)..I wtedy zostawała tylko  Biblia w ręku i bezgraniczne zaufanie, że gdzie ja już nic nie mogę, tam Bóg jest pełen mocy.

Dzisiaj, gdy wraz z mężem patrzymy na osobę, która idzie do przodu jak burza, wiemy że było warto ufać, wierzyć i nie poddać się. 

Historia z obecnego tygodnia:

Siedziałam w zatłoczonym metrze, czytając książkę. Na jednej ze stacji wsiadł starszy mężczyzna. Zauważyłam, że ciężko było mu stać trzymając się poręczy, więc zaproponowałam, że ustąpię mu miejsce. Pan podziękował, odpowiedział, że za chwilę wysiada i nie ma sensu zajmować miejsca na tak krótki czas. Zajęłam się więc książką. Mężczyzna zanim wysiadł, podszedł jeszcze do mnie na chwilę i powiedział: "Uprzejmość i grzeczność, to się chwali. Życzę zdrowia".

To "życzę zdrowia " jakoś szczególnie mnie dotknęło. Nie do końca wierzę we "wszystkiego najlepszego z okazji urodzin", "życzę zdrowia" i w te wszystkie gładkie teksty. Jednak tym razem, o czym starszy pan absolutnie nie mógł wiedzieć, jechałam na zabieg chirurgiczny. I w takiej sytuacji to życzenie zdrowa zabrzmiało jakoś inaczej. Kiedyś już miałam taki zabieg, sam w sobie był bezbolesny, ale kolejne dwa tygodnie po nim to był koszmar. Liczenie godzin pomiędzy ketonalem a paracetamolem, a pierwsza noc i dzień dodatkowo tabletki nasenne żeby nie zwariować.

Dzisiaj jestem 2 dni po operacji.. Właściwie nie muszę już brać tabletek przeciwbólowych.

Wiem, ze to są małe rzeczy, i można je zawsze wytłumaczyć "dobrym humorem ludzi dookoła". Ktoś powie 'Ej, o czym ty gadasz, dostajesz jakieś kulki, pierogi, ale dalej nie masz mieszkania, no i nie miałaś wtedy pracy..A to co masz dzisiaj też nie do końca cię satysfakcjonuje.'

Chciałabym, aby ludzie zawsze reagowali takim "dobrym humorem" na mnie i na innych, ale to mało realne. i raczej rzadko się zdarza. W naszej kulturze trudno jest dostać cokolwiek za darmo od obcego człowieka. A jeśli już ktoś daje, to najbiedniejszym.

Musze jednak powiedzieć, że odkąd podjęłam decyzję o tym żeby żyć z Jezusem, bardzo dużo dostałam od ludzi za darmo. Także od niewierzących. I nie było w tym żadnych podtekstów.

Tak, nie mam mieszkania oraz  pracę, która nie w pełni mnie satysfakcjonuje. Znam też ludzi, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z Bogiem a mają wszystkiego w nadmiarze. 

Jednak nie chodzę głodna i nigdy nie brakuje mi, gdy chcę się czymś z kimś podzielić.  Moja obecna praca, choć jest średnio rozwojowa, umożliwia mi robienie wielu rzeczy: Mogę studiować, pisać bloga, uczyć się języków. Bardzo mnie wkurza ewangelia sukcesu w różnej postaci. Najczęściej takiej, że jeśli nie masz pieniędzy, zdrowia, czegokolwiek ważnego- to oznacza że jest z tobą coś nie tak, źle się modlisz, masz za mało wiary..

Chcę powiedzieć Ci, że od kilku lat choruję. Wielu ludzi którzy wiedzieli o moich dolegliwościach, łącznie z lekarzami, pukało się w czoło. Bo przecież ta choroba nie istnieje, wymyśliłam ją sobie, tam nie ma co boleć. Byłam odsyłana na terapie, do psychiatrów, z etykietą 'tej, co ma nieuporządkowane emocje'- w momencie, gdy dostawałam napadów lęku, bo traciłam kontrolę nad własnym ciałem.

Na obiecaną pomoc i diagnozę czekałam siedem lat. Czy to dużo? Dla mnie bardzo. Jednak doczekałam się.

Kilka dni temu zaczęło spełniać się marzenie mojego męża- czekał około 9 lat.

 Nie wiem, skąd w niektórych ludziach niewzruszona pewność, że jeśli modlę się a nie dostaję już, to coś nie tak jest ze mną/ wiarą/ to nie jest od Boga. Nie wiem, dlaczego na pewne rzeczy tak długo się czeka. Może nigdy nie poznam odpowiedzi. Nie jestem też fanką twierdzeń typu "wszystko jest po coś".

Zamiast pytać "dlaczego"? wolę zapytać:

"Co mam zrobić ze swoją historią, jak jej użyć, aby pomóc tym, którzy są dziś w potrzebie, i tym których spotkam w przyszłości?

W jaki sposób to co się dzieje teraz, mogę przerobić na most na rwącej rzece, po którym w przyszłości przejdą inni?

I wreszcie- co mogę zrobić już dziś, kiedy czuję że nic nie mogę zrobić? A to ostatnie jest już bardzo trudne

02 maja 2019   Dodaj komentarz
droga, prawda i Życie   Bóg przyjaźń  
Doprawdyblog | Blogi