Rozmawiajmy! Nie udawajmy (Dlaczego nie lubię...
Nasz wspólny czas. Cieszę się tą chwilą. Nareszcie mogę poznać nowych ludzi i ucieszyć się ich obecnością. Naszą różnorodnością. Mamy zupełnie różne doświadczenia życiowe. Inne doświadczenie Boga.
Po uprzejmym przywitaniu zaczął się temat- obgadany od A do Z, i taki, o którym można jeszcze i ą, i e, i cały chiński alfabet, a nie będzie dosyć: Co robi Jezus. Ale właściwie ,to tylko pozornie taki temat. Rozpoczęło się od:
-Byłaś na TEJ konferencji?
-Nie byłam, bo nie mogłam. I wiem, że było wspaniale. Są materiały z konferencji, a 90% moich znajomych na niej było, więc ciągle słyszę o tym, jak było super. Nie muszę pytać, bo słyszałam o tym XXX razy. A jaki mam do tego stosunek, to już inna sprawa. To, co się dzieje między człowiekiem a Bogiem- nawet jeśli w przestrzeni publicznej- to wiedzą tylko ten człowiek i Bóg. My tylko interpretujemy, właściwie lub niewłaściwie.
- Przecież tam się działy taaaaakie cuuudaaaa i uzdrowieniaaaa i ludzie przyszli tłumem, i wszyscy uwielbiali jednego Boga. I jeszcze ach, jaka atmosfera byłaaaa..!!! I jacy mówcy!!!
Super, ale mnie tam nie było. Na pewno atmosfera była świetna, Boża obecność, poznawanie nowych ludzi i tyle budujących rzeczy. Brakuje mi takich klimatów. Ale w tej chwili ważny jest dla mnie drugi człowiek. To, kim jest na prawdę, co czuje, jak się modli, z jakim bagażem dzisiaj przychodzi? Czy teraz, gdy mamy okazję raz na kilka miesięcy pobyć razem, dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem, musimy gadać o tym, że „ktoś, że „coś”, zamiast o tym, co nas NAPRAWDĘ dotyczy? Poruszać tematy, które są omawiane setki razy na wszystkich innych spotkaniach grup?
Gdy mniej więcej (raczej mniej niż więcej, bo moja reakcja nie spotkała się ze zrozumieniem…), wyjaśniłam swoje stanowisko, zaczęło się przekonywanie, że Bóg NAPRAWDĘ działa cuda i wielkie rzeczy…Że warto TU pojechać, koniecznie! I że TA książka jest super, a TAMTA jeszcze lepsza, bo TĘ napisał TEN nauczyciel, a TAMTĄ TEN ewangelista, no i jak ktoś może się tym nie zachwycać…
Gdy jedna z osób z pasją mówiła o tym na cały głos, grupka ludzi siedzących obok patrzyła na nas jak na kosmitów.
Mnie nie trzeba przekonywać, że Bóg działa wielkie rzeczy. Moje życie jest przykładem Jego cudownego działania.Cieszę się, gdy inni tego doświadczają.Coraz mniej jednak wierzę w to, że ludzie chcą pokazywać się sobie nawzajem ze strony…Normalnej.
LUDZIE!!!
Ja WIEM, że istnieje „TA” SUPER KSIĄŻKA, napisana przez TEGO SUPER NAUCZYCIELA. I JAK BĘDĘ CHCIAŁA TO SOBIE KUPIĘ „TĘ” KSIĄŻKĘ I POCZYTAM. A JAK BĘDĘ CHCIAŁA I MOGŁA TO POJADĘ NA „TĘ” KONFERENCJĘ. Oczywiście nie mam nic do tego żeby dzielić się wrażeniami z takich miejsc, lub tym, jakie słowa naszych wspaniałych ewangelistów trafiają nam do serca.TYLKO CZY TRZEBA ROBIĆ TO W TAKI SPOSÓB????
Z ciśnieniem.
W taki sposób, że ludzie obok gapią się na nas. I wcale nie ma w tym ani pozytywnego zaciekawienia, że to jacyś inni, „nie- moherowi chrześcijanie”, że oni żyją pasją… Gapią się jak na kosmitów. A ja, coraz bardziej skrępowana, czuję rosnącą presję, jak w korpo. Rozmowa, a właściwie monolog, toczy się wydeptaną tysiące razy drogą:’ Jak ktoś dużo gada o Jezusie to jest fajny, bo czym więcej gada się o Jezusie to ludzi bardziej to przekonuje, a jak przekonuje, to oni bardziej się zmieniają. Musisz!!! Musisz mówić o Jezusie, i w każdej sytuacji znaleźć okazję do „ewangelizacji”.
Dowiedziałam się po raz X, że TEN mówca jest fajny a TAMTEN fajniejszy- czyli to wszystko, co słyszę codziennie. Ale nic o tym:
W jaki sposób Jezus działa w życiu tej konkretnej osoby? Co ten człowiek robi, gdy jest źle? Jak staje do walki z problemami? Co się takiego wydarzyło, że postanowił wejść w relację z Bogiem? Jak się modli w trudnościach? Co sprawia mu radość?
Nie dowiedziałam się także, co zmieniło się w życiu tego człowieka po tym konkretnym wydarzeniu, poza tym, że coś ‘poczuł’.Rozumiem emocje, i to, że gdy Bóg nas dotyka, nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć swoją reakcję. Jedni płaczą, inni się śmieją. Ale są ludzie którzy zwyczajnie, po cichu się modlą. Ja po prostu nie rozumiem tej presji na ciągłe ‘bycie na haju Ducha Świętego i opowiadania o wielkich rzeczach’, cokolwiek to znaczy. Dlaczego normalność jest taka nudna?? Dlaczego rzeczy, o które walczymy w swojej codzienności, są „gorsze” od „cudów z konferencji”?
Padło pytanie:
-„To co, na spotkaniach mamy płakać, roztrząsać jakieś problemy???
Nieee…
Ale dlaczego mamy się bać ludzi, którzy obecnie nie są ‘na szczycie’, i nie wstydzą się o tym mówić? (Albo mówią chociaż się wstydzą, bo nigdzie nie otrzymali pomocy…To gdzie mają po nią pójść?)
Nie musimy roztrząsać żadnych problemów. Na to potrzeba przestrzeni i zaufania, i odpowiedniej chwili.
BĄDŹMY LUDŹMI, A NIE POSTAWAMI, NIE CYTATAMI, NIE POGLĄDAMI.
ROZMAWIAJMY ZE SOBĄ.
Nagle stało się coś niezwykłego.Ktoś podzielił się pewną trudnością w pracy. Dla tej osoby nie był to żaden dramat, raczej wyzwanie, ale trudne. Takie wyzwanie, które uświadamia wartość szczerości, wobec innych i siebie samego.
i….BUM!!! Bańka pękła. Wszyscy przeżyli!!! Nikomu nic się nie stało z tego powodu, że ktoś podzielił się czymś PRAWDZIWYM ze swojego życia. Wszyscy żyją do dzisiaj i mają się dobrze.
Możemy robić ze sobą wiele szalonych, radosnych rzeczy, i ja to kocham. Kocham być radosna. Ale NIE CIERPIĘ LUKROWANEGO WIZERUNKU KOŚCIOŁA. Takiego, w którym wszyscy to chodzące „ideały”, zawsze uśmiechnięte, i na wszystko mają gładką odpowiedź. I jeszcze to ciśnienie- nie wiem skąd to przekonanie się wzięło, ale ma się całkiem dobrze: „Będziemy rozliczeni z tego, ile osób przyprowadzimy do Jezusa”. Serio??? Gdzie jest tak napisane??? Znam wiele osób, które po nawróceniu zraziły się do wspólnot między innymi z powodu nieodpartego wrażenia, że ich członkowie stale odgrywają pewne role. KOCHAM KOŚCIÓŁ DNIA CODZIENNEGO. ZARÓWNO DUCHOWY, JAK I EMOCJONALNY, ALE TAKŻE RACJONALNY. Taki, który jednoczy się z cierpiącymi, nie po to, by znaleźć lekarstwo na własną samotność. Taki, który nie będzie uciekał od osób w depresji. Ani od tych, którzy latami modlą się, ale nie dostają. Który będzie wsparciem w znalezieniu przyczyny cierpienia, bez oskarżeń, o zbyt małą/ niewłaściwą wiarę. I nie oderwany od rzeczywistości. Bez frazesów i banałów. Nazywający rzeczy po imieniu, bez „kościółkowego” języka.
NIE chcę być książką, czyjąś opinią, lub jedyną słuszną postawą. Nie chcę, aby moje czy Twoje życie, doświadczenie wiary i niewiary, sukcesu czy porażki, było mniej ważne, mniej FAJNE, niż czyjaś książka, opinia lub jakieś wydarzenie. A Ty jakiego Kościoła chcesz?
Dodaj komentarz